Do zagłady doszło w nocy z 17 na 18 marca 1944 roku. Kilka sotni UPA okrążyło wioskę, a łuny płonących zabudowań szybko rozświetliły mroki nocy. Zginęło ponad 70 osób. Dzisiaj w Tarnoszynie (pow. tomaszowski) zaplanowano uroczystości upamiętniające tragedię.
Do zagłady doszło w nocy z 17 na 18 marca 1944 roku. Kilka sotni UPA okrążyło wioskę, a łuny płonących zabudowań szybko rozświetliły mroki nocy.
– Mój dziadek leżał na podłodze. Bez głowy – wspomina Tadeusz Wolczyk, świadek zbrodni i autor wspomnień "Tarnoszyn w ogniu”.
Akcją kierował Mirosław Onyszkiewicz, komendant zachodniego rejonu UPA. W tragiczną noc zginęło ponad 70 osób. Banderowcy puścili z dymem 36 gospodarstw. Polacy, którym udało się przeżyć, opuścili wioskę. Ale niektórzy nie chcieli się nigdzie ruszać.
Dziesięć dni później – przy udziale funkcjonariuszy policji ukraińskiej pod dowództwem Iwana Maślija – upowcy dokończyli dzieła. Aresztowano pozostałych Polaków i pod pozorem spisania danych osobowych doprowadzono na posterunek w Szczepiatynie. W przydrożnym rowie zamordowano kilkunastu mieszkańców Tarnoszyna i Szczepiatyna.
Dzisiaj o godz. 11.30 w tarnoszyńskim kościele rozpoczęła się msza święta poświęcona pamięci pomordowanych. Później delegacje złożą pod pomnikiem kwiaty.