Zagrożenie koronawirusem wymiotło ze sklepów maseczki… przeciwpyłowe. Budowlańcy rozpoczynający pracę bezskutecznie szukają ich w sklepach branżowych. Sprzedawcy bezradnie rozkładają ręce.
– Jeżdżę po sklepach drugi dzień i nic. W marketach nie ma profesjonalnych maseczek przeciwpyłowych. Postanowiłem zadowolić się namiastką i kupić maseczki malarskie, ale i tych nie ma – denerwuje się pan Mirosław. Mężczyzna jutro wyjeżdża na zachód Polski, gdzie jako podwykonawca ma rozpocząć kilkutygodniowe zlecenie remontowe. – Chciałem zrobić zakupy w Lublinie, bo wykonawca poinformował mnie, że tam sklepy są wymiecione. A u nas to samo.
W Juli przy ul. Mełgiewskiej zostało już tylko kilka sztuk maseczek. – Ludzie pytają, ale wychodzą z niczym. Te, które były, sprzedały się błyskawicznie, gdy ogłoszono pierwszy przypadek koronawirusa w Polsce. Nadmierną sprzedaż wiążemy właśnie ze strachem przed wirusem, bo nigdy wcześniej, nawet na początku sezonu, maseczki nie znikały – mówi nam sprzedawczyni.
– Cały towar z półek zabrało dosłownie kilka osób. Mówiliśmy, że tylko jeden typ stanowi barierę dla wirusów, a inne są zupełnie bezużyteczne. Nie słuchali. Brali jak leci – opowiada inny pracownik.
Maseczek na próżno szukać też w Leroy Merlin. Strona internetowa informuje, że w sklepie przy ul. Spółdzielczości Pracy są tylko dwa opakowania po pięć półmaseczek i trzy sztuki masek z zaworem filtrującym. Innych brak. W sklepie na Felinie nie zostało nic.
– U nas nie ma ani jednej – słyszymy też w Obi przy ul. Zwycięskiej. – Ludzie się na nie rzucili, jak tylko pojawiło się zagrożenie koronawirusem. Brali po 30–50 sztuk.
– A może to nie ma nic wspólnego z wirusem? – dopytujemy. – Może to do pracy?
– Ten towar nigdy się nie sprzedawał tak dobrze. Ludzie powariowali. Nikt nawet nie słucha, że są to maseczki do pracy, a nie sanitarne – odpowiada jeden z pracowników. – Teraz można je kupić już tylko w internecie, ale po znacznie wyższej cenie.