W sprzedaży internetowej oraz w tradycyjnych aptekach są preparaty, które zawierają substancje z listy substancji psychoaktywnych. Mają takie działanie jak narkotyki – mówił na konferencji prasowej poświęconej rynkowi suplementów diety Krzysztof Kwiatkowski, prezes NIK.
– Często skład podany na opakowaniu nie jest tożsamy ze składem rzeczywistym – ostrzega Kwiatkowski. – Skala zjawiska przekracza możliwości kontrolne inspekcji sanitarnej, a postępowania przez nią prowadzone trwają kilka lat. Kontrolowana jest tylko część rynku, więc do sprzedaży trafiają preparaty, które w ogóle nie są przebadane.
Zdaniem NIK, inspekcja sanitarna nie podjęła też wystarczających działań, żeby wyeliminować szkodliwe substancje z rynku.
– Mamy wrażenie, że raport NIK ma służyć taniej sensacji, albo wynika z niezrozumienia problemu – komentuje Jan Bondar, rzecznik Głównego Inspektoratu Sanitarnego. – Polska jest jednym z najbardziej restrykcyjnych krajów jeśli chodzi o kontrolę suplementów. Chociaż przyznajemy, że narzędzia tej kontroli i tak nie są wystarczające. Stąd wspólnie z UOKiK-iem pracujemy nad projektem zmiany ustawy.
Chodzi o wprowadzenie ograniczeń w reklamie suplementów, podwyższenie kar dla producentów oraz wprowadzenie opłat dla producentów za działania, które prowadzi inspekcja sanitarna w kontekście weryfikacji produktów.
W Polsce suplement diety można wprowadzić do obrotu natychmiast po złożeniu powiadomienia do GIS. Z wyliczeń NIK wynika, że od przekazania takiego powiadomienia do inspekcji sanitarnej do chwili rozpoczęcia weryfikacji upływało średnio 8 miesięcy (a maksymalnie blisko 1,5 roku). Wobec połowy preparatów wprowadzanych na rynek w latach 2014-2016 (ok. 6 tysięcy) procesu weryfikacji w ogóle nie rozpoczęto.
– Postępowania, które prowadzimy rzeczywiście trwają bardzo długo, ale tylko dlatego, że weryfikacja musi być rzetelna – tłumaczy Bondar. – W tym czasie nie możemy wstrzymać sprzedaży produktu, bo złamalibyśmy prawo unijne.