„Jako jedyna zachowała zimną krew. Od razu podbiegła i wiedziała co robić. Tu chcielibyśmy przeprosić, że trochę staliśmy jak głąby. Ale widok był mrożący krew w żyłach” – to fragment wpisu w mediach społecznościowych sąsiada mężczyzny, który w piątek przewrócił się i zaczął silnie krwawić.
• Piątek był zwyczajnym dniem, który nagle zmienił się w bardzo wyjątkowy.
Dominika Marek: – Byłam z narzeczonym w przychodni studenckiej przy ul. Spokojnej. Szliśmy do apteki, gdy nagle usłyszeliśmy huk. Na ulicy leżał człowiek, podbiegliśmy do niego. Okazało się, że starszy pan się przewrócił i upadł na twarz. Nie wyglądało to najlepiej, wszystko wokół było we krwi. Pomogłam mu położyć się na lewą stronę, w bezpiecznej pozycji. Potem sprawdziłam czy oddycha, spytałam czy mnie słyszy, czy jest w stanie coś powiedzieć. Dowiedziałam się czy na coś choruje, jaki ma wiek, jakie przyjmuje lekarstwa. Mój narzeczony w tym czasie dzwonił na karetkę, ja powiedziałam mu wszystko co ma przekazać. Poprosiłam, żeby ktoś poszedł do samochodu po apteczkę. Założyłam czyste rękawiczki i uciskając miejsce krwawienia zaczęłam tamować krew, która wydobywała się z nosa i skroni. Cała lewa część twarzy była zalana krwią, więc na początku trudno było zlokalizować miejsce urazu. A przy okazji trzeba było też pilnować pana.
• Dlaczego?
– Osoby, które są w takim szoku, nie czują bólu. Pan bardzo chciał wstać, iść do domu. Zaraz przyszła jego żona, bo zaniepokoiła się, że mąż długo nie wraca z zakupami. I zaczęła troszkę panikować. Wybrałam więc jedną osobę, do której powiedziałam: proszę wziąć panią i odejść z nią w cień. Pan szybko zrozumiał, że musi ją zabrać na bok, żeby nie widziała całej sytuacji. Ludziom stojącym wokół powiedziałam, żeby się przesunęli. Po to, żeby pan czuł się komfortowo i żeby mi też było łatwiej udzielać pomocy. Po jakimś czasie zaczął troszeczkę tracić z nami kontakt. Gdyby nikt mu wtedy nie pomógł, a on by poszedł do domu, to nie wiadomo jakby to wszystko się skończyło.
• Kiedy pani pomagała, narzeczony był w kontakcie z pogotowiem.
– Tak. W słuchawce usłyszał co trzeba zrobić. Okazało się, że wszystko robiłam zgodnie ze wskazówkami. Kiedy przyjechała pomoc, przekazałam pacjenta lekarzowi, powiedziałam mu co robiłam. Ratownicy pogratulowali mi. Stwierdzili, że zrobiłam kawał dobrej roboty. Dla mnie była to normalna rzecz, ale było mi bardzo miło, kiedy to od nich usłyszałam.
• Skąd się wzięły pani umiejętności?
– Jak byłam mała, chciałam zostać ratowniczką medyczną. Potem trochę mi przeszło, ale zawsze byłam zainteresowana tematami udzielania pierwszej pomocy. Brałam też udział w kursie. Ale najwięcej wiedzy na ten temat uzyskałam w harcerstwie. W tej chwili jestem w 3. Lubelskiej Drużynie Wędrowniczek Bezdroża w ZHR. Uważam, że taka wiedza to podstawa. Moi rodzice zawsze kładli mi do głowy różne wartości. Jedną z nich było to, jak pomóc innej osobie. Teraz tata i mama są ze mnie bardzo dumni.