Rozmowa z Anną Dąbrowską, prezeską lubelskiej organizacji Homo Faber, która wraz z kilkunastoma innymi stowarzyszeniami pozarządowymi tworzy Grupę Granica podejmującą działania wobec kryzysu migracyjnego na granicy polsko-białoruskiej.
• Na czym skupiają się teraz działania organizacji takich jak Homo Faber?
– Cały czas jeździmy do cudzoziemców, którzy są gdzieś w lesie i potrzebują pomocy. Podejmujemy akcje interwencyjne, ale poza strefą stanu wyjątkowego, bo tam nie możemy wjeżdżać. Jeśli wiemy o jakiejś grupie migrantów, to staramy się organizować wsparcie. Zwykle chodzi o pomoc medyczną, humanitarną, a w zależności od sytuacji, również prawną. Poza tym, prowadzimy działania edukacyjno–informacyjne w miejscowościach przy strefie stanu wyjątkowego. Spotykamy się z mieszkańcami, rozmawiamy o sytuacji na granicy, odpowiadamy na ich pytania. Niektórzy angażują się w pomoc cudzoziemcom. Jesteśmy też obecni w ośrodkach dla cudzoziemców, zarówno w tych otwartych, jak i zamkniętych. Aktualnie, udzielamy na przykład porad prawnych w ośrodku w Przemyślu.
• Jak dowiadujecie się o osobach na granicy, które potrzebują pomocy?
– Codziennie spływa do nas wiele sygnałów i codziennie te interwencje podejmujemy, właściwie na całym pasie granicznym. A informacje docierają w różny sposób. Czasami są to bezpośrednie wiadomości od migrantów, którzy prawie umierają w lesie. Piszą SMS–y, lub kontaktują się poprzez Facebook. Bywa też, że rodziny tych ludzi, które są przecież rozsiane gdzieś po świecie, dają nam sygnały.
• Interwencje odbywają się głównie nocą?
– Rzeczywiście, większość odbywa się wieczorami i nocą. To dlatego, że ci ludzie bardzo boją się spotkań z Polakami, kolejnych kontaktów ze Strażą Graniczną, bo mają doświadczenia push–backów czy zastraszania. W związku z czym, ich zaufanie jest ograniczone. Ale jak tylko możemy, to do nich docieramy. Obecnie warunki atmosferyczne są coraz gorsze. Nocowanie w lesie grozi wychłodzeniem, ale cudzoziemcy są również spragnieni i głodni, bo często przez kilka dni nie wkładają niczego do ust.
• Udało się zorganizować wiele zbiórek na rzecz migrantów. Rozdajecie im teraz te rzeczy?
– Tymi zbiórkami zarządzają moje koleżanki z innych organizacji. Włączył się w nie też PCK z Lublina. To fantastyczna robota, bo ktoś te rzeczy ze zbiórek musiał posegregować. W ten sposób mamy gotowe pakiety ratunkowe, które rozdzielamy wśród ludzi. Oni zwykle nic przy sobie nie mają. Trzeba dać im ubranie oraz obuwie. A przede wszystkim zapewnić wsparcie psychologiczne, bo są tam też ofiary wojen domowych. Przyjeżdżają ze swoimi traumami, a przedzieranie się przez polsko–białoruską granicę jest kolejną traumą.
• Jak rozwiązać ten kryzys?
– My nie jesteśmy władni by rozwiązać kryzys migracyjny. Władny jest rząd, który ma wszystkie karty w ręku by ten kryzys zażegnać. Nasza pomoc jest doraźna. Tak naprawdę, przedłużamy życie tych ludzi.
>>>
W środę strażnicy graniczni odnotowali 600 prób nielegalnego przekroczenia granicy polsko–białoruskiej. Od początku października było ich już 11,3 tys.