Żartuje, że całe życie robił sobie jaja, ale w pewnym momencie doszedł do wniosku, że można z tego żyć.
Dziś Roman Prószyński z Dzierzkowic jest jednym z kilku mężczyzn w Polsce (najprawdopodobniej jednym z pięciu), którzy zawodowo robią pisanki. Doszedł w tej dziedzinie do klasy mistrzowskiej i z tego żyje.
Mistrz
Ale pasja, to mało. Trzeba mieć talent i wyobraźnię. A tego Prószyńskiemu nie brakuje. To, co ojciec traktował jako kultywowanie tradycji ludowej, dla pana Romana stało się także biznesem.
Od czego się zaczęło? Od tego, że skoro okazał się mistrzem, to skanseny i muzea zaczęły u niego zamawiać pisanki.
Nie można robić jak się chce
Żniwa są wiosną
Tak na ostro bierze się do pracy wczesną jesienią. Wydmuszki poczekają do wiosny, a on musi zgromadzić towar.
- Wiosną dużo jeżdżę - na targi, kiermasze i za granicę, najczęściej do Niemiec i Skandynawii. Bo wtedy są pisankowe żniwa.
Na krajowych imprezach często występuje w tradycyjnym stroju krzczonowskim. Dla podkreślenia, że jego rękodzieło osadzone jest w konkretnej tradycji.
W kraju za jedną pisankę dostaje od 5 do 50 zł. Za granicą od 3 euro w Skandynawii do 5 euro w Niemczech.