Spotkałam Zośkę, a startowała na radną. Byłam ciekawa czy zostanie wybrana po raz drugi.
a schodzili się do niej ludzie nawet z innego okręgu, bo nie potrafiła odmówić pomocy. Wsadzała nos w wójtowe eksperymenty, poskramiała budżetowe wyskoki, oczywiście naszarpała sobie tym zdrowia. Ale co tam! Mówiła, dla dobra moich wyborców.
Ok, niech jej tak będzie - pomyślałam sobie. Za jej kadencji w jednej wsi zbudowano nową drogę. Stawała na głowie, by ludzie mieli tą dogodność. Ale też i była druga wieś, zaraz za tą położona. Tak, że dwie malutkie wsie należały do jej okręgu. Oczywiście Zośka wnioskowała o drogę i dla tej drugiej wsi, ale wójt się uparł, miał swoich poddanych i przegłosowali.
I cóż Zośka mogła zrobić? Jak to się mówi radna bezradna. Wójt odpowiadał negatywnie twierdząc, że będzie czas jeszcze ku temu, że szkoła ważniejsza, że idą ogromne unijne pieniądze i to się zrobi. I nastały wybory. Zośkę wystawiła taka sobie partyjka, bo inne już miały swoich ludzi i nie chcieli ją przyjąć..
I co było robić? Nie miała wyboru. Druga wieś bez tej drogi też wystawiła swojego kandydata. I ten kandydat znalazł się w silnej partii i miał silną rodzinkę w obu wsiach. Jakie były wyniki?
Ano takie, że wybrano po raz drugi tego samego wójta, a Zośkę nie. Obwiniano ją za drogę, za sprzedanie jakiegoś tam budynku, chociaż tej sprzedaży była całkowicie przeciwna i głosowała na nie, ale większość radnych - kumpli wójta za tak. Fakt faktem okazało się, że to Zośka wszystkiemu winna, wójt nie, tylko Zośka.
A mówiłam jej jak były wakacje, rzuć wszystko w bikini i jedźmy na Mazury. I tak ludziom nie dogodzisz, bo ludzie się kołyszą raz w lewo raz w prawo. Przecież nie głosujemy na ludzi - tylko na partie. Która partia górą tam jego człowiek.
Warto było przejmować się ludźmi? Pewnie że nie, ale Zośka nie chciała mnie słuchać, to ma za swoje.
(Nace)