- Na miejscu miała czekać na mnie rodzina, więc wzięłam tylko 50 euro. Żeby przejechać przez Austrię, trzeba mieć 70. Znajoma chciała mi pożyczyć te pieniądze, ale zauważył to celnik i mnie "shaltował” - płacze dwudziestoparolatka. Teraz czeka na autobus, który zabierze ją z powrotem do Polski.
- Przecież to czysta złośliwość. Co ich obchodzi, skąd dziewczyna ma pieniądze? Ważne, że ma. Ale takie rzeczy są, niestety, normalne na przejściach w Austrii, Niemczech i Anglii. Oni tam po prostu nas nie lubią - komentuje kierowca Marek Bukowski, który od dziewięciu lat jeździ po Europie.
- Najgorzej jest, kiedy wracamy do Polski.
Wszyscy mają wypchane bagaże i celnicy dobrze o tym wiedzą. Na granicy można spędzić nawet trzy godziny - mówi Emilia Samborska spod Łomży. - Pamiętam, jak latem ubiegłego roku niemiecki celnik zarządził szczegółową kontrolę wszystkich bagaży. Ludziom kazał siedzieć w autobusie. Silnik nie mógł działać, a zatem i klimatyzacja. Był upał, dwie osoby zemdlały. Przecież ludzi tak traktować nie wolno - bulwersuje się Marek Bukowski. Jest przekonany, że, na przykład, Francuzom czy Anglikom to by się nie przytrafiło.
Ale kontrole celne to nie jedyny problem Polaków na unijnych granicach. W krajach piętnastki bez specjalnego zezwolenia nie możemy przebywać dłużej niż trzy miesiące.
- Jak dziewczyny złapią dobrą pracę, to potrafią siedzieć we Włoszech nawet rok. Później, kiedy chcą tam znowu wyjechać, omijają Austrię. Wybierają dużo dłuższą trasę przez Słowację, Węgry i Słowenię. Nadrabiają drogi, ale są spokojniejsze, że ich nie cofną z granicy - mówi Henryka Chorarzańska z Ostrołęki.
- Ale zdarza się, że nawet jeśli ktoś wróci w terminie, a celnik nie wbije pieczątki, to są problemy - dodaje kierowca.
W unii będzie lepiej?
Większość spotkanych przez nas Polaków nie ma wątpliwości:
- Nie będzie takich kontroli jak teraz i przymusowych postojów na granicach. Będzie szybciej i sprawniej - wyliczają.
Kierowcy są na ogół mniej entuzjastyczni:
- Żeby było lepiej, trzeba zmienić mentalność zagranicznych celników, a tego jeden podpis nie załatwia. Jest taki angielski celnik, którego nazywamy "Piła”. Kiedyś wiozłem dziewczynę do Anglii. Jechała na dwa miesiące do matki, która ma angielskie obywatelstwo. "Piła” powiedział, że on ze swoją rodziną wytrzymuje góra dwa tygodnie i... dziewczynę zawrócił do Francji. Wierzy pani, że on za rok będzie się tylko uśmiechał do Polaków i mówił: "Good luck!” - pyta kierowca.