Blatt tylko umocnił się w kontynuowaniu misji, jaką po dziś dzień jest przywracanie prawdy o sobiborskim obozie. Wraz z innymi uczestnikami sławetnej ucieczki starali się spełnić życzenie jednego z przywódców powstania Aleksandra Peczerskiego. Jeszcze przed wybuchem buntu w obozie powiedział: "gdyby cudem komuś udało się przeżyć wojnę, jego świętym obowiązkiem jest być świadkiem zbrodni w Sobiborze”.
Budowę obozu Niemcy rozpoczęli wiosną 1942 r. Zdecydowana większość ludzi, którzy przyjechali do Sobiboru trafiali wprost do komór gazowych. Do końca września 1943 r. w Sobiborze zginęło ok. 250 tys. osób, głównie z Generalnej Guberni, ale także Holandii, Słowacji, Czech, Francji, Niemiec, Austrii i ZSRR.
Kto obejrzał głośny film "Ucieczka z Sobiboru” ten zna losy Tomasza Blatta, w filmie małego, sprytnego Toivi, który w końcowej sekwencji obrazu podprowadza kolejnych SS-manów na rzeź. Był najmłodszym ze spiskowców, którzy doprowadzili do powstania i ucieczki z obozu około 300 więźniów. Po latach uważa, że Niemcy popełnili błąd, kierując do Sobiboru radzieckich jeńców z żydowskim rodowodem. Dzięki temu z Mińska trafiła tam grupa doświadczonych frontowców z późniejszym przywódcą powstania lejtnantem Peczorskim, nazywanym przez współwięźniów "Saszą”.
- Zanim "Sasza” i jego towarzysze do nas dołączyli, w obozie zdążyliśmy już stworzyć zorganizowaną konspirację. Celem było wywołanie powstania i uwolnienie współwięźniów – mówi Blatt.
Niemców chcieli zabić w jedną godzinę. Cicho, pojedynczo, w ustronnych miejscach. Później planowali zebrać się na placu apelowym i pod wodzą wciągniętych do spisku kapo pomaszerować w stronę głównej bramy obozu. Liczyli, że ukraińscy strażnicy do końca się nie zorientują.
Spiskowcy wyznaczyli powstanie na 14 października 1943 r. Część załogi była na urlopie. Uzbrojeni w noże i siekiery likwidowali kolejnych SS-manów. Zabili ich dziewięciu, a jednego ciężko ranili. Jak utrzymuje Blatt plan mógłby się powieść, gdyby nie to, że w obozie niespodziewanie pojawił się Niemiec Bauer, który z Chełma przywiózł skrzynkę wódki. Jego przyjazd zbiegł się z odkryciem przez ukraińskiego strażnika trupa jednego z SS-manów. W obozie wybuchła chaotyczna strzelanina.
Część więźniów rzuciła się w stronę ogrodzenia z kolczastych drutów, za którym było pole minowe. Blatt wspomina: "Pod gradem lecących w naszym kierunku pocisków nie mogliśmy się doczekać przejścia przez wykonany wcześniej otwór. Niektórzy zaczęli wspinać się na ogrodzenie. Chociaż planowaliśmy wysadzenie min przy pomocy cegieł i kawałków drewna, jednak większość i tak tego nie zrobiła. Nie mogliśmy dłużej czekać. Woleliśmy nagłą śmierć, niż jeszcze jedną chwilę w tym piekle. Przyszła moja kolej, aby przejść przez dziurę w ogrodzeniu. Nagle, kiedy byłem już prawie na zewnątrz, płot zawalił się i mnie przygniótł. To prawdopodobnie uratowało mi życie.” Więźniowie, którzy wybiegli pierwsi zginęli na minach.
Z obozu uciekło ok. 300 Żydów. Niemcy rozstrzelali pozostałych 150. W teren wysłali samochody z głośnikami, przez które wzywali uciekinierów do powrotu, obiecywali, że nie spotka ich kara. Ostatecznie wyłapali ok. 160 więźniów. Wojnę przeżyło ponad 60 uciekinierów.
Powstanie w Sobiborze i ucieczka tak dużej liczby więźniów było jedynym takim zrywem podczas II wojny światowej. Jednocześnie była to też plama na hitlerowskim „honorze”. Dlatego też po stłumieniu buntu Niemcy podjęli decyzję o likwidacji obozu.