Wczoraj po raz pierwszy bezrobotni z gminy Łomazy nie musieli jechać do Powiatowego Urzędu Pracy w Białej Podlaskiej. Mieli dzięki temu zaoszczędzić czas i bilety. Ale część z nich kręci nosem
Ale pomysł wójta nie wszystkim mieszkańcom gminy przypadł do gustu. Okazuje się, że ludzie wolą jeździć do Białej Podlaskiej, bo przy okazji załatwiają tam swoje sprawy. – Do Łomaz mam osiem kilometrów – mówi Stanisław Kulig z Dubowa. – Do tej pory jeździłem do Białej raz w miesiącu. I wolałbym dalej tam jeździć. Zawsze można było coś przy okazji załatwić. Jak zbliżał się dzień wyjazdu, to planowałem sobie, gdzie mam jakie sprawy i w ciągu jednego dnia to wszystko robiłem.
Pan Ryszard z Huszczy tłumaczy, że podczas wyjazdów do Białej szukał zajęcia. – Jak tam jeździłem, to przy okazji pochodziłem po firmach i pytałem o pracę. Teraz muszę dodatkowo dojechać do Łomaz, a wyjazd w poszukiwaniu pracy i tak mnie nie ominie.
Czy ktoś się w ogóle cieszy ze zmiany? Okazuje się, że tylko ci, którzy mieszkają w samych Łomazach. – Teraz jest lepiej, bo mieszkam na miejscu – tłumaczy Barbara Trochonowicz. – Urząd mam blisko domu, nie muszę wydawać na bilet. A pracy prawdę mówiąc nie szukam, bo mam małe dziecko.
Wczoraj, w pierwszym dniu funkcjonowania nowego rozwiązania, w wyjazdowej placówce bialskiego pośredniaka stawiło się 111 bezrobotnych. Podpisali listę i poszli. Niewielu z nich pytało o oferty pracy.
– Ludzi jest dużo. A zainteresowanych pracą niewielu. Mimo że przywieźliśmy ze sobą oferty – dziwi się Anna Szostakiewicz z Powiatowego Urzędu Pracy w Białej Podlaskiej.
W gminie Łomazy jest około 400 osób, które do tej pory dojeżdżały raz w miesiącu do Białej. Gmina Łomazy nie jest pierwszą, do której pracownicy bialskiego pośredniaka docierają raz na trzydzieści dni. Od kilku miesięcy jeżdżą do Wisznic, Sławatycz, Janowa Podlaskiego, Konstantynowa i Sosnówki. W styczniu inspektorzy po raz pierwszy pojadą do Zalesia. •