Miał 5-6 lat. Ktoś, kto do niego strzelał, zrobił to z niewielkiej odległości. Wilk nie miał szans na przeżycie: pocisk przeszył ciało rozrywając płuca.
Na truchło natrafił Grzegorz Wegiera, mieszkaniec wsi Ratajewicze w powiecie bialskim.
– Zajmuję się fotografowaniem przyrody i często chodzę po okolicznych lasach – mówi Dziennikowi. – Od dwóch lat w pobliżu miejsca zamieszkania obserwuję moją - jak to określam - grupę rodzinną wilków: waderę, basiora (samica i samiec – red.) i troje młodych z poprzedniego miotu. Ale w sobotę wybrałem się do lasu w pobliżu wsi Lipniki (przy drodze Wisznice-Sławatycze – red.), na poszukiwania zrzutów poroża jeleni. Zamiast poroża znalazłem truchło tego wilka. Na 100 proc. został zastrzelony.
A tego robić nie wolno - od 1998 roku wilki są w Polsce pod ścisłą ochroną.
Polowań nie było
Wegiera dodaje, że w pobliżu, około 250 metrów dalej, znajduje się ambona myśliwska. Podejrzewa, że to właśnie z niej padł strzał. – Naprawdę się zdenerwowałem, gdy zobaczyłem ogromną ranę postrzałową, a jeszcze bardziej się zdenerwuję, jeśli się okaże, że to będzie mój wilk – nie ukrywa.
Wilk zginął około 2 tygodnie wcześniej, bo ciało nosiło ślady częściowego rozkładu. Ale wciąż był dobrze widoczny ślad po pocisku. Dlatego przyrodnik wezwał na miejsce policję z Wisznic i członków stowarzyszenia „Z Szarym za Płotem”. Policyjny technik dokonał oględzin miejsca, ale – jak ustaliliśmy – pocisku nie odnaleziono.
Wilka zbadał już dr hab. Roman Gula, profesor Muzeum i Instytutu Zoologii PAN w Warszawie, który również był na miejscu i zabrał ciało na sekcję. – Wilk został zastrzelony z bliskiej odległości. Kula rozerwała płuca i wilk padł tuż po strzale. Raport w najbliższych dniach prześlemy policji – mówi.
Teren, na którym znaleziono wilka, podlega pod Koło Łowieckie nr 12 „Ogar” z Białej Podlaskiej. Ale jego prezes Jerzy Jakubiuk zarzeka się, że ani w marcu, ani w kwietniu koło nie prowadziło żadnych polowań.
Jednocześnie deklaruje współpracę z policją i organami ścigania w wyjaśnieniu tej sprawy.
Wilki giną, sprawców brak
Praktyka pokazuje jednak, że przypadki doprowadzenie sprawców podobnych przestępstw przed wymiar sprawiedliwości należą do rzadkości. Naukowcy zajmujący się ochroną gatunkową tych drapieżników podają, że w latach 2002-2020 odnaleziono 54 nielegalnie zastrzelone wilki, przy czym większość (69 proc.) w ciągu zaledwie czterech lat (2017-2020).
Prof. Gula zwraca uwagę, że liczebność wilków w Polsce wzrasta i obecnie jest to już ponad 2000 osobników.
– Zajmują około 60 tys. km kw., czyli około 1/5 terenu Polski. Ten gatunek jest ważny nie tylko ze względów regulacyjnych dla ssaków kopytnych, ale także dla innych zwierząt, przede wszystkim stwarzając niszę dla padlinożerców – dodaje prof. Gula.
Jak przyznaje, przypadki, że sprawcy odstrzałów lub łapania wilków we wnyki są karani, należą do rzadkości. Bo zabicie zwierzęcia chronionego musi również doprowadzić do znacznej szkody w środowisku, a to trudno z kolei udowodnić przed sądem.
Spostrzeżenie to potwierdza Eliza Gehrke ze stowarzyszenia „Z Szarym za Płotem”. – Najczęściej podobne sprawy są umarzane z powodu niewykrycia sprawcy, ale my mimo to nie odpuszczamy. Trzeba łamanie prawa pokazywać i piętnować, jest to jedna z idei naszego Stowarzyszenia – mówi działaczka.
Wraz z Kosym zginęły jego młode
Jedną z najgłośniejszych spraw ostatnich lat było zabicie Kosego z Roztoczańskiego Parku Narodowego. Był najbardziej znanym wilkiem w parku, bo miał założoną obrożę telemetryczną. Był samcem-alfa i jego zastrzelenie spowodowało, że jego młode (samica zginęła miesiąc wcześniej) miały zerowe szanse na przeżycie.
Sprawa ta o tyle zakończyła się swego rodzaju sukcesem, że Prokuraturze Okręgowej w Zamościu udało się postawić zarzuty i skierować do sądu akt oskarżenia przeciwko 42-latkowi z powiatu biłgorajskiego. Kosy zginął od myśliwskiego sztucera w 2019 r. na polach sąsiadujących z RPN w okolicy miejscowości Żurawnica, na terenie obwodu dzierżawionego przez Koło Łowieckie nr 59 „Słonka”.
Odbyła się już pierwsza rozprawa. Oskarżony odmówił składania wyjaśnień, nie przyznaje się do winy. Grozi mu do 5 lat więzienia, m.in. za złamanie ustawy o ochronie zwierząt.