Miejski Zakład Komunikacyjny zawiesił do września wiele swoich autobusów. Zamknął też punkt sprzedaży biletów w centrum miasta
- To skandal, że w środku miasta nie mogę kupić tygodniowej przejazdówki - oburza się pani Anna. - Ktoś mnie robi w konia! Nie będę jeździć specjalnie do siedziby MZK na przedmieściach. A nie będę kupować niemal dwa razy droższych biletów jednorazowych (po 1,80 zł - red.). Wolę za 1 zł jeździć komunikacją prywatną. Inni myślą podobnie - autobusy MZK, nawet w godzinach szczytu, jeżdżą puste, a prywatne są pełne.
Jan Harasimiuk, dyrektor MZK, przyznaje, że na tydzień musiał zamknąć punkt sprzedaży biletów przy ul. Narutowicza. A wszystko przez sezon urlopowy. Twierdzi też, że nie mógł przerzucić na ten czas do kasy w centrum miasta jednej z czterech osób z księgowości MZK. - Rzeczywiście, zmniejszyliśmy też liczbę linii - dodaje dyrektor. - Zwracaliśmy jednak uwagę na to, aby nie zawieszać ich zbyt dużo, gdyż później trudno odzyskać pasażerów.
Prezydent Andrzej Czapski krytycznie ocenia podejście kierownictwa MZK do walki o wpływy z przewozów. - MZK stara się najbardziej o dotacje z kasy miasta - twierdzi Czapski. - Stwierdziliśmy nawet, że MZK celowo sprzedawał bilety ulgowe zamiast normalnych, aby później wykazać przed miastem większe roszczenia o dotacje.
Prezydent dodaje, że konkurencja dla MZK będzie wprowadzana powoli. W przetargach ogłaszanych przez przyszły zarząd komunikacji miejskiej będą uwzględniane nie tylko stawki za przewóz pasażerów, ale również dobry standard pojazdów.
Dyrektora Harasimiuka denerwuje porównywanie MZK z liniami prywatnymi. - Tam kierowcy nie stosują ulg - podkreśla dyrektor. - To czysta komercja. Prywatny transport nie przewozi pasażerów na liniach mniej rentownych. A w wakacje wpływy spadają nam aż o 30 proc.