Ciągle są awarie kanalizacji, zalewa nam piwnice i łazienki - narzekają mieszkańcy Parczewa.
- Ciągle się zastanawiam, czy po powrocie do domu nie zastanę łazienki zalanej fekaliami - żali się Maria Leszczyńska, mieszkająca obok ulicy Szkolnej. Kobieta ma łazienkę zlokalizowaną na najniższej kondygnacji, w piwnicy i ostatnio dwa razy spod jej wanny wylewała się śmierdząca ciecz.
- Podobno to na skutek awarii jednej przepompowni. Na dodatek, ja nie mam jak skutków tej awarii usunąć, a nikt z Zakładu Usług Komunalnych nie chce mi pomóc - mówi pani Maria, która nie ma siły wynosić z piwnicy ciężkich wiader z cuchnącą gęstą mazią i sprzątać łazienki.
Na dodatek okazuje się, że sąsiedzi mieli taką samą sytuację. - U sąsiada fachowcy zaślepili najniższy otwór i teraz ja mam kłopot. Podobna sytuacja jest u mieszkańców po drugiej stronie ulicy - dodaje kobieta, która usłyszała od pracownika ZUK, że taka sytuacja może się powtarzać.
- Mam tylko dwóch pracowników, którzy codziennie muszą sprawdzać 30 przepompowni pracujących w mieście. A do rur kanalizacyjnych trafiają nawet kufajki! Zdarza się tam znaleźć też kamienie, butelki plastikowe, pończochy i obierki.
To co wrzucają mieszkańcy, powoduje awarie przepompowni. Wtedy szlam idzie do góry i wypływa w nisko położonych piwnicach, tam gdzie są wanny lub kratki ściekowe. Dlatego nie jesteśmy w stanie zagwarantować pani Leszczyńskiej, że awarie nie będą się powtarzać - wyjaśnia Mieczysław Chęckiewicz, kierownik ZUK.
Ale jednocześnie obiecuje, że zamontuje w piwnicy pani Marii zawór zwrotny, który zaradzi wypływaniu ścieków.
Urzędnicy tłumaczą, że teraz mszczą się dawne oszczędności, jakie robiono w czasie budowy kanalizacji w Parczewie. Budowniczowie chcieli wydać mniej i nie kopali głębokich wykopów, które by umożliwiały grawitacyjny spływ ścieków. Zamiast tego stawiali przepompownie, teraz jest ich w mieście 30 i ciągle któraś się psuje.