41-letni Mariusz M. przyszedł do domu, w którym mieszkała jego o rok młodsza żona i szóstka ich dzieci. Jedno z nich zadzwoniło na policję, że mężczyzna wymachuje bronią. Gdy policjanci dotarli na miejsce, kobieta już nie żyła. Jej mąż zmarł w szpitalu.
O tej części wsi, w której mieszkała rodzina M. miejscowi mówią „kompony”. Mariusz M. z żoną Danutą i sześciorgiem dzieci zajmowali niewielki i zniszczony domek. Po przeciwnej stronie ulicy stoi budynek w jeszcze gorszym stanie. Należał do matki Mariusza M. Mężczyzna pomieszkiwał tam po awanturach, które często wywoływał.
– Ze trzy tygodnie tam teraz siedział – mówi sąsiadka. – Ale dzieci i Dorota do niego chodziły.
Do tragedii doszło we wtorek ok. godz. 23. Mariusz M. prawdopodobnie był pijany. Najpierw postrzelił żonę z samoróbki. Kobieta zginęła na miejscu. Widziała to dwójka jego dzieci, pozostałe były w innych pomieszczeniach. Potem wyszedł z domu. – Poszedł do budynku gospodarczego, tam strzelił do siebie – mówi Beata Syk-Jankowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Pocisk trafił w głowę. Mężczyzna zmarł w szpitalu.
Miejscowi o Mariuszu M. mówią, że był uważany za złotą rączkę. Zatrudniali go dorywczo do remontów. – Ale najczęściej można go było przy piwie spotkać. A niejeden to się z min „butelkowo” rozliczał – mówią. – Jeździł też do Warszawy na budowy. Wrócił na święta. Teraz tylko czekał na telefon, żeby znowu tam jechać.
Nikogo też nie dziwi, że mężczyzna miał broń własnej roboty. – Sam potrafił takie rzeczy robić. Do lasu nie chodził, żeby sobie postrzelać, ale żeby było co do garnka włożyć – dodaje jego kolega.
– To było w 2010 roku. Miał wtedy założoną niebieską kartę (to oznacza, że policja zajmowała się nim w związku z przemocą domową – red.), ale w ub. roku został wyrejestrowany – mówi Janusz Wójtowicz, rzecznik policji w Lublinie. – Przestał pić, zaczął pracować, żona się na niego nie skarżyła.
W Połoskach teraz wszyscy żałują dzieci zamordowanej kobiety i jej męża. – Najstarsza Aneta ma 20 lat. Może pozwolą się jej zaopiekować rodzeństwem – dodaje przyrodnia siostra Mariusza M.
Dzieci noc z wtorku na środę, już po zabójstwie, spędziły u sąsiadów. Potem trafiły do domu dziecka. O ich dalszym losie zdecyduje sąd rodzinny.