Podają się za pracowników muzeum lub archeologów. I plądrują bezcenne ślady prehistorii.
- Kilka dni temu zadzwonił do mnie mieszkaniec Dokudowa pod Białą Podlaską. Powiedział, że ludzie podający się za pracowników muzeum zryli mu pole i podwórze. Poszukiwali archeologicznych skarbów - mówi oburzony Mirosław Barczyński, kierownik Oddziału Martyrologiczno-Historycznego Muzeum Południowego Podlasia w Białej Podlaskiej. - W takich sytuacjach właściciele posesji powinni żądać okazania legitymacji służbowej.
Bialski archeolog Mieczysław Bienia przyznaje, że podobnych przypadków jest znacznie więcej. Z szabrowaniem archeologicznych stanowisk spotykał się nad Bugiem. W okolicy Kostomłot, Kodnia i Terespola buszowali poszukiwacze z wykrywaczami metalu.
- Dobrze przygotowywali się do takich wypraw - opowiada Mieczysław Bienia. - Czytali literaturę specjalistyczną. Celowo więc teraz w publikacjach nie używamy mapek, aby nie naprowadzać poszukiwaczy na trop. Oni jednak znajdują wiadomości w archiwum.
Farbowani archeolodzy działają także w Horodyszczu. To jedna z najciekawszych i najbogatszych w znaleziska miejscowości południowego Podlasia. Tymczasem wykryto tam prawie 60 dziur wykopanych przez pseudozbieraczy skarbów. Wcześniej penetrowane i niszczone były też bezcenne dla naukowców ślady prehistorii w Horbowie i Niewęgłoszu.
- To istna plaga - podkreśla Bienia. - Ale osoby niszczące nasze stanowiska archeologiczne muszą zdawać sobie sprawę, że grozi im do dwóch lat więzienia za prowadzenie poszukiwań bez zgody konserwatora zabytków.
Archeolog Bogdan Wetoszka z bialskiej Delegatury Urzędu Ochrony Zabytków w ubiegłym tygodniu przeprowadził szkolenie terespolskich funkcjonariuszy Straży Granicznej o przeciwdziałaniu poszukiwaczom skarbów. Funkcjonariusze SG spotkają się z wieloma przypadkami podszywania się pod archeologów. - Przestrzegłem strażników, że nawet archeolodzy muszą mieć do poszukiwań oficjalne pozwolenie od wojewódzkiego konserwatora zabytków oraz powinni to zgłosić pogranicznikom - mówi Wetoszka.