W środę wieczorem do Lublina wróciły cztery uczestniczki pielgrzymki, poszkodowane w poniedziałkowym wypadku nad Balatonem. Do Państwowego Szpitala Klinicznego nr 4 przyjechały Małgorzata Andrzejczak i Anna Stańko z Lublina oraz Marzena i Marta Sobieszek, córki wójta Czemiernik.
Pozostałe dwie kobiety pozostają na razie w szpitalu.
- Pani Andrzejczak jest w niezłym stanie - powiedział nam Wiesław Przeszlak, zastępca dyrektora ds. lecznictwa w PSK 4. - Ma uraz kręgosłupa szyjnego i piersiowego, i jest ogólnie potłuczona.
Małgorzatę Andrzejczak spotkaliśmy czekającą na prześwietlenie.
- Psychicznie i fizycznie czuje się źle - powiedziała nam. - Wciąż jestem w szoku.
Pani Andrzejczak, oprócz kierowców, jest jedynym naocznym świadkiem wypadku.
- Siedziałam tuż obok kierowcy i rozmawiałam z nim, kiedy to się stało. Przed rondem jechaliśmy nie więcej niż 60 km/h - opowiada ranna. - Wtedy nie zadziałały hamulce. Drugi kierowca, który został niedawno zmieniony, krzyknął do prowadzącego: "hamuj!” Tamten krzyknął do ludzi: "Trzymajcie się! Nie mam hamulców!”
Po wypadku wszyscy czekali na pomoc.
- Za mną wyczołgał się człowiek bez nogi, ja sama wyczołgałam się na łokciach - opowiada Małgorzata Andrzejczak. - Próbowałam zrobić mu opatrunek. Najgorsze były te krzyki i jęki rannych...
Nasza bohaterka także była pod wrażeniem wielkiej serdeczności Węgrów.
- Rozmawiałam nawet z żoną premiera Węgier.
Teraz pani Małgorzata czeka na wyniki badań, to one zadecydują o tym, kiedy wróci do domu.
Druga z poszkodowanych, Anna Stańko, przebywa na oddziale laryngologii.
- Czuję się dobrze - mówi.
Czy pamięta wypadek?
- Spałam wtedy. W czasie wypadku straciłam przytomność. Ocknęłam się już na zewnątrz. Usłyszałam dźwięk wybijanych szyb i wtedy zaczęłam wołać pomocy. I zobaczyłam widok, którego nie zapomnę do końca życia: leżący, krzyczący, jęczący i ci, którzy już tylko leżeli. To było straszne...
Pani Anna szybko trafiła do szpitala. Od Węgrów dostała wszystko, czego tylko potrzebowała.
- Miałam całą głowę we krwi. Jedna z pielęgniarek natychmiast pobiegła po własny szampon i pomogła mi się umyć.
Anna Stańko spotkała się ze swoim mężem na lotnisku w Budapeszcie. - Do kraju wróciłam, jak pani doktor: w białych spodniach, w białym kitlu... Wszystko dostałam od lekarzy, bo własnych ubrań nie mieliśmy.
W poniedziałkową noc mąż pani Anny przeżywał straszne chwile.
- Moja koleżanka w autobusie właśnie wysyłała SMS-a do swojej znajomej w kraju. Ostatni mówił o wypadku - opowiada Anna.
To była również znajoma jej męża, którego natychmiast o tym poinformowała.
- Ale o tym, że żyję, dowiedział się dopiero rano...
Pod koniec tygodnia do Polski powinien wyruszyć konwój z ciałami zmarłych.
- Wszystkim zajął się ubezpieczyciel - mówi Leszek Kowalski, naczelnik wydziału opieki konsularnej w MSZ. - Jedna firma przywiezie ciała do Polski i porozwozi je do konkretnych miejsc.
Tymczasem w całym województwie lubelskim trwała wczoraj żałoba ogłoszona przez wojewodę Andrzeja Kurowskiego.
- Na naszym urzędzie flaga jest do połowy opuszczona - mówi Małgorzata Trąbka z zespołu prasowego LUW. - Mamy też informacje o odwołaniu wielu imprez. Apel wojewody generalnie poskutkował.
Odwołano spektakl w lubelskim Teatrze im. Osterwy oraz seanse w wielu kinach. Także kluby muzyczne zrezygnowały z dyskotek.
- To tragiczne wydarzenie - mówi jeden z właścicieli dyskotek. - Lokal zam-
knąłem. Trzeba uszanować pamięć zabitych.