Mieszkańcy nadbużańskich miejscowości skarżą się, że wojskowe ciężarówki rozjeżdżają im drogi i łąki. – Karetka do nas nie dojedzie – obawiają się. Władze samorządowe interweniują w Ministerstwie Obrony Narodowej.
– Jest gorzej niż w końcu lat 80-tych, gdy kupiliśmy tutaj dom – opowiada Lech Ścibor-Rylski z Kodnia. – Po powodzi w 2013 roku razem z sąsiadem rozrzuciliśmy w najgorszym miejscu kilkadziesiąt ton gruzu, a gmina dała wywrotkę piachu. Teraz te wszystkie nasze starania poszły na marne – denerwuje się pan Lech.
Wojskowe pojazdy rozjeździły bowiem błoto do tego stopnia, że droga do jego posesji jest teraz nieprzejezdna. – A dodatkowo, gdy chwycił mróz, nie da się nią jechać ze względu na ogromne koleiny – przyznaje mieszkaniec i obawia się najgorszego. – Przecież nie dojedzie do nas karetka, ani straż pożarna czy służby energetyczne. A każda wyprawa do sklepu w Kodniu to kilkukilometrowe brnięcie po błocie – zauważa. – Nie wspominając o listonoszu – dodaje nasz rozmówca.
Problem dotyczy właściwie wszystkich nadbużańskich gmin objętych, najpierw od września stanem wyjątkowym, a później „zakazem przebywania”. Tłumacząc to kryzysem migracyjnym, rząd ściągnął nad Bug rzesze strażników granicznych i żołnierzy, którzy mają strzec polsko-białoruskiej granicy. – W czasie odwilży wojsko próbowało naprawić drogę do mojej posesji, ale równiarka tylko bardziej ją zepsuła. Po wymieszaniu mokrej gliny powstało bagno, nieprzejezdne nawet dla wojskowych honkerów – tłumaczy pan Lech.
Ale narzekają też rolnicy, których pola i łąki wyglądają jak pobojowisko. – Mamy 90-hektarowe gospodarstwo i dużo łąk przylegających do samego Bugu, aż do pasa granicznego. Wojsko jeździ tu swoimi ciężarówkami, robiąc ogromne koleiny. A łąki nie odbuduje się w rok, tylko w kilka lat – żalą się rolnicy z miejscowości Szostaki w gminie Kodeń. – To dla nas straty, mniejsze zbiory. Dodatkowo, mamy tu obszar Natura 2000 i jesteśmy objęci pięcioletnimi programami rolniczo-środowiskowymi, z których musimy się wywiązywać, inaczej przepadną nam dopłaty – tłumaczą. Rolnicy próbowali zagradzać swoje łąki taśmami, ale żołnierze je zrywają. – Poza tym, oni wycinają drzewa i palą ogniska, żeby się ogrzać. Kto poniesie za to wszystko odpowiedzialność? – zastanawiają się mieszkańcy wsi Szostaki.
Władze samorządowe interweniują na wyższych szczeblach. – Poszliśmy dwutorowo, z jednej strony zwróciliśmy się do dowódców wojska, a z drugiej do wojewody – mówi Jerzy Troć, wójt gminy Kodeń. – Wojsko obiecuje, że naprawi gminne drogi, ale nie wiem kiedy, bo obecne warunki atmosferyczne nie sprzyjają. Bardziej realne to będzie, gdy mrozy puszczą – zaznacza wójt. Na pewno drogi będą wysypane tłuczniem. – A jeśli chodzi o prywatne dojazdy, to poprosiliśmy wojewodę, by wskazał, jak ma wyglądać ta procedura – dodaje Troć i przyznaje, że mieszkańcy praktycznie codziennie przysyłają mu zdjęcia zniszczonych dróg.
Ten sam problem występuje w gminie Sławatycze. – Tydzień temu spotkałem się w tej sprawie z kierownictwem Departamentu Infrastruktury Ministerstwa Obrony Narodowej – przyznaje Arkadiusz Misztal, wójt gminy. – Objechaliśmy z przedstawicielami MON zgłoszone przez nas do naprawy drogi i łąki. Zapewniono nas, że wszystkie zniszczone ciężkim sprzętem drogi zostaną w najbliższym czasie naprawione m.in tłuczniem – relacjonuje Misztal.
Centrum Operacyjne Ministra Obrony Narodowej potwierdza, że zna problem i rozmawia z władzami lokalnymi na ten temat. – W najbliższym czasie planujemy zakończenie zbierania całościowych potrzeb, zarówno w zakresie wojska, jak i lokalnej społeczności. Następnie, w koordynacji z lokalnymi władzami, planujemy wykonanie niezbędnych prac, by odtworzyć pierwotny stan dróg – słyszymy w wydziale prasowym MON. Jest jeszcze inne rozwiązanie. – Planujemy wpłaty z budżetu resortu na rzecz Rządowego Funduszu Rozwoju Dróg. Środki mogą zostać wykorzystane na cele związane z budową, przebudową lub modernizacją dróg o znaczeniu obronnym – zaznacza biuro prasowe.