W głębokich na kilka metrów studzienkach robotnicy bialskich wodociągów i kanalizacji pracują bez kasków i zabezpieczeń. Kierownictwo twierdzi, że to samowola i zapowiada kary.
- Mamy kaski, ale nie nakładamy ich, bo nie ma tu żadnego niebezpieczeństwa - twierdzi jeden z pracowników. - A załóż pan kask i wejdź do środka. Zobaczysz jakie tam piekło.
A drugi dodaje: Na dobrą sprawę, to nie powinniśmy tam wchodzić, bo do tego służą specjalistyczne samochody. Ale takich u nas nie ma.
- To jest nieprawda - oburza się Jerzy Kułaga, kierownik zakładu sieci Wod-Kan w Białej Podlaskiej. - Mamy trzy wozy kombinacyjne do wybierania osadów i wszystkie obecnie pracują sprzętem, a pracownicy złamali wszystkie możliwe przepisy bhp.
Według Kułagi pracownicy ewidentnie przekroczyli swoje uprawnienia. Zapewnia, że wyciągnie wobec nich konsekwencje. - Na rutynę w tym zawodzie nie ma miejsca - tłumaczy.
Na każdorazowe wejście do studzienki potrzebne jest pisemnie polecenie przełożonego. Kierownik Kułaga twierdzi, że takiej zgody nikomu nie wydał.
Zygmunt Jarosz, główny inżynier wodociągów, też karci pracowników. - Praca jest bardzo niebezpieczna. Nie dopuszczę, żeby w naszym zakładzie doszło do tragedii - mówi. - Ci ludzie przynajmniej dwa razy w tygodniu mają szkolenia bhp i dziwi mnie, że decydują się pracować bez zachowania minimum ostrożności.
Zginęli w szambie
Biegły sądowy stwierdził, że doszło do naruszenia szeregu przepisów. Bezwzględnym błędem było niezapewnienie pracownikom środków do ochrony górnych dróg oddechowych. Prokuratura oskarżyła o zaniedbanie obowiązków prezesa zarządu łęczyńskiej firmy „Energetyk” i kierownika grupy konserwującej urządzenia. (ja)