Duży kaflowy piec, charakterystyczne wnętrze i zapach kadzidełek, tańce do starych piosenek Maanamu, a nawet ten sam kolor ścian. Po 14 latach Cafe Lulu przeniosło się z Orlej na Jasną, do większego lokalu, ale klimat tego miejsca udało się odtworzyć w stu procentach. Nowością jest ogródek i kuchnia, dzięki której niedługo w Lulu będzie można coś zjeść. Ma być też więcej imprez.
25 maja „lulowicze” żegnali się z kultowym lokalem na Orlej, a tydzień później bawili się już na Jasnej. O dawnym Lulu przypomina słynny drewniany szyld, który zawisł nad barem.
– Lulu jest to samo, tylko trochę się rozrosło. Staraliśmy się jak najwierniej odtworzyć klimat z Orlej, żeby nasi goście czuli się u nas tak, jak wcześniej. I sądząc po pierwszych pozytywnych komentarzach daliśmy radę – mówi Łukasz Sobieraj, właściciel Cafe Lulu.
>>> Nadjechał chiński Parowooz. Pierwsze takie miejsce w Lublinie
– Długo szukaliśmy lokalu, bo już od dawna chcieliśmy rozszerzyć naszą działalność. Nie było łatwo znaleźć coś odpowiedniego. W końcu zdecydowaliśmy się na Jasną. Przeważył piec kaflowy, na którym nam bardzo zależało. Mamy też w końcu zaplecze i kuchnię z prawdziwego zdarzenia, więc zaczynamy myśleć o części gastronomicznej – dodaje Kasia, żona Łukasza, która razem z nim prowadzi Cafe Lulu. – Co ciekawe, łączy nas z tym miejscem bardzo miłe wspomnienie z czasów, kiedy jeszcze nie prowadziliśmy Lulu. 10 lat temu byliśmy tu na randce, w działającej wówczas Gospodzie u Jankiela.
Cafe Lulu działało na Orlej 14 lat. Przez ten czas zyskało grono miłośników i stałych bywalców. – Lulu to nie jest konkretny lokal tylko ludzie, społeczność. To oni świadczą o wyjątkowości tego miejsca – mówi Łukasz. – Bez naszych gości i barmanów nie udałoby się otworzyć nowego lokalu tak szybko. Ich zaangażowanie było nieocenione. Pomagali między innymi przy malowaniu ścian, sprzątaniu, przewożeniu rzeczy. Nasze „lulowiczki” zadbały o bardzo ważne rzeczy. Aneta namalowała na oknie znane jeszcze z Orlej koty, a Sara wykonała nowy szyld – opowiada Kasia i dodaje: Świadomość, że ma się takich ludzi obok jest bardzo napędzająca, szczególnie, jeśli zaczyna się jakiś nowy etap. Czas przeprowadzki, zwłaszcza ostatni tydzień przed otwarciem był dla nas bardzo intensywny i pracowity. Cały czas mogliśmy liczyć na pomoc, zainteresowanie, a nawet „dokarmianie”.
>>> Nowa stołówka w centrum Lublina. Z vip roomem do przyjmowania ministrów