Rozmowa z Krzysztofem Zygmuntem, rolnikiem z miejscowości Husynne (powiat hrubieszowski) o problemach ze sprzedażą cebuli oraz o akcji na Facebooku
• Od kiedy prowadzi pan gospodarstwo rolne i co pan uprawia?
– Od 1993 roku. Znajduje się niedaleko granicy, przy trasie Hrubieszów – Zosin. Sieję cebulę, uprawiam też ogórki i ziemniaki. Zwykle to, co wyprodukowałem, sprzedawałem na Ukrainę. Nie miałem z tym większych problemów – aż do tego roku. Ze względu na pandemię granica została zamknięta. Handel się skończył.
• I pojawiły się problemy ze zbyciem towaru?
– Tak. Próbowałem jakoś się ratować. Kilka razy pojechałem na giełdę do Elizówki, ale specjalnego zainteresowania nie było. 200 zł wydałem na paliwo, do tego wjazd na teren rynku, czyli kolejne 30 zł, a zarobek praktycznie żaden, bo sprzedałem tylko 30 kg cebuli. Z pomocą przyszła moja siostra. Kiedy dowiedziała się o moich problemach, ogłosiła w swojej pracy w Lublinie i wśród znajomych, że mam do sprzedania cebulę odmiany Soplica. Później dołączyły się kolejne osoby. Pojawiły się też ogłoszenia na Facebooku (zamieszczone m.in. przez panią Agnieszkę: „Bardzo dobra w smaku”, „świetny prezent zdrowotny pod choinkę”). I to pomogło. Miałem już kilka dostaw do Lublina. Znaleźliśmy parking koło kościoła na ul. Bursztynowej, bo ksiądz się zgodził nam pomóc. W tym właśnie miejscu można osobiście odebrać zamówione worki z cebulą. Ludzie są zadowoleni, a cebula jest tania i smaczna (1 zł za kg – red.).
• A dużo ma pan tej cebuli?
– Co roku sieję cebulę na 1 hektarze. Ilość może nie jest jakaś ogromna, ale parę ton zbieramy. To kilka tysięcy worków.
• Czy już wszystko udało się sprzedać?
– Jeszcze trochę mam. W tym roku posiałem specjalną odmianę i z jej przygotowaniem i zapakowaniem jest trochę roboty. Do Lublina z dostawami przyjeżdżam co tydzień. Najbliższa będzie w sobotę.
• Gdyby nie pomoc czasem postronnych osób to udałoby się panu tak szybko znaleźć odbiorców?
– Nie sądzę. W tym roku jest naprawdę tragedia. Nie dość, że nie ma Ukraińców, to też i Polacy, którzy przejeżdżają trasą Hrubieszów-Zosin, też specjalnie nie są zainteresowani kupnem. Wiem, bo mam wystawiony przy drodze worek z cebulą. Zainteresowanie jest znikome. Sprzedaję w tej sposób śladowe ilości. Nie wiem, czy to przez koronawirusa, czy jest jakiś inny powód, że wszyscy jadą do marketów. Dzięki pomocy osób z Lublina udało mi się już sprzedać ok. 500 worków.
• A co z przyszłym rokiem? Co pan będzie uprawiać?
– Tego sam jeszcze nie wiem. Mam nadzieję, że w końcu granice zostaną otwarte i sytuacja się unormuje. Choć jak siałem cebulę w tym roku na wiosnę, to granice były już zamknięte. Liczyłem jednak, że do zbiorów wszystko się zmieni, a tak się niestety nie stało.