To był prawdziwy koszmar. Byłam więziona w komórce i bita po twarzy. Nie wiem, jak były traktowane dzieci, ale często słyszałam ich krzyki – mówiła wczoraj na lotnisku Beata Ł.
Wraz z dwiema córkami była więziona przez swojego konkubenta w Pakistanie.
– Nie da się opisać, co w takiej sytuacji przeżywa matka. To są nieprzespane noce, a każdy dzień rozłąki z dziećmi jest jak rok – mówiła dziennikarzom Beata. – Nie potrafię wyrazić, jak bardzo się cieszę, że mam je wszystkie przy sobie, całe i bezpieczne. Teraz najważniejszy jest spokój i odpoczynek.
Córki Beaty zostały porwane przez konkubenta i ojca dzieci 9 listopada 2003 roku w Belgii. Dzień po porwaniu o całej sprawie została powiadomiona belgijska policja. Jednak działania prowadzone w porozumieniu z organami ścigania w innych krajach nie dały efektu. Beata, wraz z pracownicą biura detektywa Rutkowskiego wyruszyła do Pakistanu. Tam została uwięziona.
Nad sprawą pracowała głównie Sekcja Kobiet w biurze detektywistycznym Rutkowskiego. Pod koniec grudnia detektyw i jego ludzie pojawili się Pakistanie. Beata została uwolniona między 20 a 26 grudnia. Dokładna data nie została na razie ujawniona.
– To była niezwykle niebezpieczna misja – przyznaje K. Rutkowski. – Pakistan to groźny teren, działają tam m.in. talibowie. Obawialiśmy się kłopotów.
Rzeczywiście, już po uwolnieniu Beaty i dzieci, kiedy wszyscy dojechali na lotnisko w Lahore, pojawiły się problemy. – Jedna z moich pracownic została zaatakowana przez jakąś kobietę. Poza tym miejscowa policja, z którą porywacz miał jakieś układy, robiła nam mnóstwo problemów – dodaje Rutkowski.
Do wczoraj Beata przebywała w jednym z rzymskich klasztorów. Również teraz, w Polsce, musi pozostać w ukryciu. – Robimy „logistykę” dla zapewnienia jej bezpieczeństwa. Istnieje poważne ryzyko akcji odwetowej ze strony porywacza i próby odbicia Beaty z dziećmi.
Gdzie i jak długo będzie ukrywana Beata? – Nie mogę tego powiedzieć – kwituje detektyw.