Rekrutacyjna gorączka wciąż trwa. Narzekają nauczyciele, rodzice i uczniowie. Ci, którzy dostali się do każdej ze szkół, gdzie składali podania są w komfortowej sytuacji. Musieli jedynie podjąć decyzję, w której z nich chcą się uczyć, by uwolnić miejsca słabszym kolegom.
– Przyszłam odebrać dokumenty – mówi. – Ale zaczynam się wahać, czy dobrze postępuję. Muszę to jeszcze raz przemyśleć.
Takich dylematów nie ma Justyna Filewicz. Ubiegała się o przyjęcie do IV, V i samorządowego liceum. Znalazła się na listach przyjętych we wszystkich szkołach. Wybrała IV LO. Wczoraj dostarczyła oryginał świadectwa i własnoręcznym podpisem potwierdziła chęć nauki w tej szkole. Towarzyszył jej tata Stanisław.
– System rekrutacji nie jest najlepszy – dzieli się swoimi spostrzeżeniami mężczyzna. – Przez dwa dni jeździłem z córką po mieście, żeby sprawdzić, gdzie się dostała. Później analizowaliśmy wszystkie za i przeciw każdej ze szkół, by zdecydować, którą z nich wybrać. Teraz znów objeżdżamy te placówki. Żeby zabrać papiery z innych szkół, a w tej potwierdzić chęć nauki.
Gorące dni w każdej ze szkół mają komisje rekrutacyjne. Wprawdzie w poniedziałek minął termin podjęcia ostatecznej decyzji, ale i tak przed sekretariatami kłębi się tłum młodzieży i dorosłych. Wielu gimnazjalistów wciąż nie może znaleźć miejsca. Składają odwołania i czekają na wywieszenie ostatecznych list.
Z 304 absolwentów gimnazjów przyjętych do I LO jeszcze nie wszyscy potwierdzili chęć nauki w szkole. Podobnie jest w II LO. Taki sam problem na dyrekcja IV LO.
– Z około 200 osób które się do nas dostały mamy deklaracje 160 – mówi Ewa Bodio, dyrektor szkoły. – Listy cały czas są weryfikowane.
E. Bodio z doświadczenia wie, że spóźnialscy o ostatecznym wyborze szkoły przypomną sobie dopiero w sierpniu.
Tajemnicą poliszynela jest, że w chwili obecnej szkoły obniżają próg punktowy, żeby przyjąć tylu uczniów ile przygotowały miejsc w klasach pierwszych. W ten sposób uniknie się zwalniania nauczycieli.