Po chodnikach, ulicach i parku spaceruje wśród ludzi kilkanaście psów. Czy problem zostanie rozwiązany? Nie wiadomo, bo miejscy urzędnicy pytani w tej sprawie sami sobie zaprzeczają.
Od kilku dni mieszkańcy Włodawy boją się wychodzić na ulicę. Nie wiedzą, gdzie trafią na stado kilku dorosłych wilczurów i kilkunastu mniejszych kundli. – Jak mam wyjść z dzieckiem na spacer, kiedy widzę tyle zwierząt bez kagańców? – pyta zaniepokojona kobieta. – Czyje to psy? Dlaczego nikt ich nie wyłapie? Naprawdę strach wychodzić, a co mówić jeszcze z dzieckiem w wózku.
Dariusz Kazuro, komendant Straży Miejskiej we Włodawie bezradnie rozkłada ręce.
– Psy powinny trafić
do schroniska. Zwykle zajmuje się tym firma z Lubartowa, z którą nasz urząd ma podpisaną umowę. Ale teraz nie mamy na to pieniędzy – tłumaczy. – W tym roku wystarczy jeszcze najwyżej na złapanie dwóch czworonogów. Za resztę pieniędzy kupiliśmy akumulatory do radiostacji.
Zresztą według włodawskiej Straży Miejskiej zwierzęta prawdopodobnie mają właścicieli, którzy po prostu wypuszczają je rano. Strażnicy są jednak
bezsilni, bo psy nie mają obroży, a tym bardziej numerku, na podstawie którego mogliby zlokalizować ich właścicieli.
Tymczasem co innego o pieniądzach mówi Waldemar Kononiuk, kierownik referatu organizacyjnego Urzędu Miasta Włodawa. – Każdego roku na wyłapywanie bezpańskich psów przeznaczamy siedem tysięcy złotych.
W tym roku przeprowadziliśmy taką akcję i mamy pieniądze
na drugą. Planujemy ją
na grudzień. Dziwi mnie wypowiedź komendanta, bo pieniądze, które mamy zapisane na ten cel, nie są zapisane w wydziale Straży Miejskiej. Straż nie może więc za te pieniądze zakupić akumulatorów.