Więcej dzieci, niż jeszcze przed rokiem, ma telefony komórkowe na własność i używa ich na terenie szkoły. W większości placówek oświatowych dyrekcje zakazały przynoszenia telefonów.
- W naszej szkole naprawdę nieliczni uczniowie mają swoje telefony. Dla nich nie jest to dobro powszechnego użytku - wyjaśnia Bogdan Grochola, zastępca dyrektora w Gimnazjum nr 2 w Chełmie. Chociaż niewiele osób nosi
w kieszeni telefony, to w szkole oficjalnie zakazano ich używania. - Szkoła to nie pustynia, gdzie trudno się
z kimkolwiek porozumieć.
Na korytarzu zamontowany jest automat na kartę i każdy może z niego korzystać.
W wyjątkowych sytuacjach udostępniamy uczniom szkolny telefon.
Podobnie jest w innych szkołach na terenie Chełma, Krasnegostawu i Włodawy. Żaden dyrektor nie broni dostępu do aparatu w sekretariacie, chociaż prośbę
o skorzystanie trzeba rozsądnie umotywować. Żaden nauczyciel nie pozwala natomiast, by dźwięk
wydawany przez komórkę zakłócał normalny tok lekcji.
- Kilka razy na jednej lekcji słyszałam sygnał z telefonów komórkowych. Inny razem dziewczyna wysyłała SMS-y. Kiedy nie skutkowały moje prośby o ich wyłączenie zebrałam wszystkie i zaniosłam do dyrektora.
Od tamtej pory jest spokój
- zwierza się jedna z nauczycielek w liceum.
W większości szkół nie trzeba jednak posuwać się do tak drastycznych rozwiązań. Dyrektorzy twierdzą, że uczniowie rozumieją sytuację
i wyłączają telefony, gdy wchodzą do klasy. Ruch na łączach wzmaga się dopiero
w czasie przerw.
W podstawówkach ponoć problemu w ogóle nie ma. Rodzice, licząc się z ewentualnymi kosztami wynikającymi z beztroskiego wybierania numerów, nie wyposażają swoich pociech
w telefony, a jeśli już to na kartę z limitem impulsów.
- Tylko raz mieliśmy nieprzyjemny incydent. Uczeń czwartej klasy zatelefonował
z komórki do rodziców szkolnej koleżanki i poinformował,
że zostanie porwana. Kiedy zaniepokojeni zjawili się
w szkole od razu wyszło na jaw, kto się tak głupio zabawiał. Pedagog wytłumaczył dzieciom zagrożenia wynikające z takiej beztroski i więcej nic podobnego nie miało miejsca
- opowiada Bożena Świszcz, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 5.
W "piątce” nie ma zakazu korzystania z komórek, ale za to zablokowano wyjścia telefoniczne na te telefony. Okazało się bowiem, że rachunki telefoniczne nabijały takie właśnie rozmowy.