Pierwszy dzień po zamknięciu wiaduktu kierowcy zapamiętają długo. W piątek najbardziej zakorkowana była ul. Lubelska.
- Pokonanie odcinka ul. Lubelskiej od ronda przy hotelu "Kamena” do skrzyżowania z ul. Szpitalną zajęło mi niemal pół godziny - mówi jeden z chełmskich taksówkarzy. - Co chwila musiałem przystawać, a kiedy już ruszałem to i tak licznik nie pokazywał więcej niż 15 km na godzinę. Pasażerowi się spieszyło i mało z nerwów ze skóry nie wyskoczył.
Nieco lepsze warunki jazdy panowały już za skrzyżowaniem ze Szpitalną. Nie dotyczyło to jednak przeciwnego kierunku. Praktycznie od krzyżówek lubelskich, po centrum miasta samochody stały, lub w żółwim tempie wlokły się w nieprzerwanej kolumnie.
Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami nad zatłoczonym od piątku przejazdem kowelskim mieli czuwać sokiści. Między innymi ich zadaniem było dopilnowanie, aby samochody nie więzły pomiędzy opuszczonymi szlabanami. Jednak, jak informowali kierowcy, w piątek przed południem nikogo w mundurze tam nie było. Mundurowi byli za to w innym miejscu.
Mimo że takich korków, jak po zamknięciu wiaduktu, chełmscy kierowcy w naszym mieście jeszcze nie doświadczyli, to zmiana organizacji ruchu nie pociągnęła za sobą zbyt wielu zdarzeń drogowych. Jak informuje policja, w piątek doszło do zaledwie sześciu stłuczek.
Przy czym, przyczyną pięciu z nich były nie utrudnione warunki jazdy, lecz brawura i bezmyślność kierowców. W godzinach popołudniowych policjanci z drogówki kierowali ruchem na ulicach Trubakowskiej, Lubelskiej, Rampa Brzeska i Kolejowej.
Nie przyspieszyło to znacznie jazdy, ale z pewnością wpłynęło na bezpieczeństwo. W weekend miasto się odkorkowało, jednak kierowcy tłumaczą to mniejszym niż w tygodniu ruchem. - Od poniedziałku, problem korków wróci - mówią z przekonaniem. (sad)