Co najmniej kilkadziesiąt starych nagrobków - żydowskich, niemieckich i prawosławnych - poniewiera się w jednym z zakładów kamieniarskich w Chełmie. Prawdopodobnie były wykorzystywane do produkcji nowych cmentarnych pomników. Proceder mógł trwać latami.
Wśród sterty płyt jest m.in. znakomicie zachowana tablica granitowa. Jak można wyczytać z napisów, niemieckie małżeństwo zamówiło ją na grób swojego synka, Gunthera Kahla, który zmarł mając zaledwie dwa latka. - Przecież pod każą tablicą nagrobną, jaka by ona nie była, kryło się ludzkie nieszczęście - mówi Korchut. - Trzeba nie mieć sumienia, by to bezcześcić i jeszcze na tym zarabiać.
Nowy właściciel zakładu postanowił działać. Zadzwonił do Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego w Warszawie i poinformował o znalezisku. - Powiedziałem im, że macew może być znacznie więcej. Korchut nie ukrywa, że kontaktując się z fundacją asekurował się. Nie chce, by ktoś oskarżył go o skupowanie i wykorzystywanie kradzionych płyt nagrobnych.
Poprzedni właściciel zakładu kamieniarskiego już nie żyje. Korchut skontaktował się jednak z jednym z byłych pracowników. Ten potwierdził, że już wiele lat wcześniej jego pracodawca takie tablice zawoził gdzieś za Lublin do przeszlifowania. Ostatnia partia do Chełma nie wróciła, gdyż zleceniodawca nie rozliczył się ze szlifierzem.
Skąd w zakładzie kamieniarskim wzięły się fragmenty starych nagrobków? Prawdopodobnie pochodzą przede wszystkim z chełmskiego kirkutu. Inne zapewne zabrano z dwóch miejscowych cmentarzy prawosławnych. Poniemieckie tablice pochodzić zaś mogą z cmentarza w Zarudniu. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że wiele lat temu przywieziono je z Ziem Odzyskanych.
Sprawą wtórnego wykorzystywania fragmentów nagrobków z zabytkowych nekropolii najprawdopodobniej już dziś zajmie się z urzędu prokuratura. - Czekam tylko na artykuł - mówi Krzysztof Grzesiuk, prokurator rejonowy w Chełmie.