
W przychodniach psychologicznych tłok. Każdego dnia przychodzą uczniowie, którzy nie potrafią pisać, czytać czy liczyć. Chcą potwierdzenia na piśmie wojej „ułomności”, bo tylko w ten sposób mogą pozbyć się szkolnych kłopotów. Muszą się śpieszyć, bo dyrekcje szkół na takie zaświadczenia czekają
do 30 września.

to nie koniec, bo każdego dnia
po opinię zgłaszają się nowe osoby. Ponad połowa załatwiana jest odmownie.
Do czego takie zaświadczenie jest
im potrzebne. – Ja bazgrzę jak kura pazurem – przyznaje Marta, uczennica jednego z chełmskich gimnazjów. – I robię potworne błędy. Jak będę miała opinię, że nie jestem w stanie się tego nauczyć, nauczyciele mi odpuszczą.
Opinia np. o dysleksji pozwala wydłużyć czas egzaminu, nauczyciel nie obniży oceny za błędy czy brzydkie pismo. – Prawie w każdej klasie mamy jakiegoś dyslektyka – przyznaje Mariola Szynal, dyrektor Gimnazjum nr 2 w Chełmie. – Ale nie jest to duży problem. W ubiegłym roku na 200 trzecioklasistów mieliśmy zaledwie 18, którzy dłużej pisali egzamin końcowy, bo mieli zaświadczenia z poradni.
Dyrektor Nowosad nie ukrywa,
że wśród zgłaszających się
do jej poradni uczniów są też tacy, którzy mają problemy z nauką, ale nie z powodu dysleksji, a raczej z braku wiedzy. Tacy uczniowie zaświadczeń nie dostaną. Im potrzebne są zajęcia wyrównawcze. (szer)