Między ul. Ogrodową i Pilarskiego po usuniętych garażach został wolny plac. Mieszkańcom wydawało się, że ktoś zagospodaruje to miejsce.
- Po to zabrali blaszaki, aby pozostawić wysypane żużlem wertepy? - pyta Bogusław Petruk. - Wystarczy trochę deszczu i już nie można przejść tam suchą noga. Pozostawianie tak atrakcyjnego terenu odłogiem, i to w centrum miasta, to po prostu marnotrawstwo.
Opinię Petruka podzielają także byli właściciele garaży. - Myślałem, że skoro nakazano mi usunąć garaż, to z jakiegoś ważnego powodu - mówi sąsiad Patruka z komunalnego bloku. - Tymczasem mój samochód zostawiam pod chmurką, a w miejscu, gdzie stał, jest błotnisty plac.
Mieszkańcy spodziewali się, że gospodarze miasta zażądali od inspektora nadzoru budowlanego oczyszczenia placu, m.in. innymi po to, aby wreszcie wybudować im osiedlową drogę, łączącą ul. Ogrodową z Pilarskiego. Dotychczasowa przypomina tor dla wyczynowych samochodów terenowych. Mówiło się też o budowie kolejnych bloków, a przede wszystkim o usunięciu w całości przykrytego eternitem baraku pozostawionego tam jeszcze przez Chełmskie Przedsiębiorstwo Budowlane.
- Ten barak to wylęgarnia szczurów - podkreśla Petruk. - Dawno powinien zostać rozebrany.
Zdaniem Ryszarda Poniatowskiego, dyrektora Wydziału Geodezji, Kartografii i Mienia Komunalnego UM, nie jest to proste zadanie. - Barak stoi na dwóch działkach. Jedna należy do PKP, druga do miasta - mówi. - Kiedy ChPB uporało się z budową osiedla, powinno go rozebrać i w to miejsce posiać trawę.
Tymczasem odsprzedało część baraku spółdzielni galanterii skórzanej, a ta biuru projektowemu. Projektanci, którzy już się stamtąd wyprowadzili, chętnie pozbyliby się tego majątku, ale wciąż nie mogą się z miastem dogadać. Słowem, na dzisiaj ten barak jest nie do ruszenia, chyba że w końcu sam się zawali.
Dopiero po usunięciu baraku teren zyska na atrakcyjności. Ale, jak utrzymuje Maria Talma, dyrektor Wydziału Planowania Przestrzennego, Architektury i Budownictwa, już teraz można się tam ubiegać o pozwolenia na budowę nawet kompleksu garaży. Problem w tym, że takie przedsięwzięcia wymagają społecznego wysiłku organizacyjnego, pieniędzy i dotrzymania wszystkich przewidzianych prawem procedur.
- Tymczasem, mieszkańcy się skarżą, a za robotę nie biorą - mówi. - Prędzej czy później, ktoś sprzątnie im sprzed nosa teren, który sami mogli zagospodarować.