W powiecie włodawskim, gdzie jest blisko 50 jednostek OSP, ludzi do gaszenia pożarów jeszcze nie brakuje.
Taka sytuacja jest już na zachodzie kraju, gdzie błyskawicznie topnieją szeregi strażaków ochotników. Są miejscowości, gdzie w jednostkach pozostało po dwóch, trzech strażaków. Reszta wyjechała w poszukiwaniu pracy. U nas, na szczęście, nie jest tak dramatycznie. - W naszym regionie tradycja OSP jest bardzo żywa - mówi Franciszek Gruszkowski, prezes powiatowego zarządu OSP we Włodawie.
- Mieszkańcy, szczególnie
ci starsi, na wyjazd decydują się w ostateczności. Dlatego, jak na razie, ze strażakami problemu nie mamy.
W powiecie włodawskim jest blisko 1,5 tys. strażaków ochotników w 48 jednostkach. W gminie Włodawa są nawet dwie drużyny kobiece. Strażackiego "fachu” uczą się też młodzi. Ale ilu z nich zechce służyć w OSP, tak naprawdę nie wiadomo. Część planuje wyjazd na studia, inni rozglądają się za pracą. Niekoniecznie w swojej wsi. - Niech to będzie chociaż jedna, dwie osoby z każdej młodzieżowej drużyny, to już jest coś - mówi Tadeusz Sawicki, prezes gminnego zarządu OSP. - Zdajemy sobie sprawę, że to już nie
są te czasy, że każdy chłopiec marzy o strażackim hełmie. Ale i warunki się zmieniają. Mamy lepszy sprzęt, który może obsłużyć mniej osób. Na pewno nie będzie tak, że nie będzie komu pojechać na wezwanie.
Największy problem jest z kierowcami. Szczególnie młodzi coraz częściej decydują się na wyjazd za granicę. Dlatego wiele chce ich "dowartościować”. W gminie Włodawa kierowcy dostają oprócz ekwiwalentu za akcję dodatkowe wynagrodzenie w ramach umowy-zlecenia.
To 210-250 zl brutto.
W ubiegłym roku w powiecie włodawskim ponad pół tysiąca zdarzeń wymagało interwencji straży pożarnej. Połowę z nich "obsłużyli” ochotnicy.
Mieszkańcy szukają pomocy u strażaka nie tylko wtedy, gdy wybuchnie pożar. Również gdy na drodze zdarzy się wypadek, czy woda zaleje piwnicę. Jak radziliby sobie, gdyby ochotników zabrakło? - Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji - mówi pani Zofia, której strażacy ochotnicy kilka lat temu uratowali z pożaru dorobek całego życia. - Tam, gdzie są ochotnicy, ludzie czują się bezpieczniej. Wiedzą, że w razie nieszczęścia mogą liczyć na pomoc.
Gmin bez OSP nie widzi także Gruszkowski. - Strażacy ochotnicy zwykle jako pierwsi zjawiają się na miejscu zdarzenia - mówi. - A wiadomo, im szybciej, tym większe szanse na uratowanie ludzi i dobytku.