Wczoraj kilkadziesiąt cierpiących osób przez kilka godzin nie mogło doczekać się lekarza. Nikt z pracujących w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym nie umiał im powiedzieć, co się dzieje.
Pan Wojtek przywiózł tu dorosłą już córkę. Kobieta ma wysoką gorączkę. Do szpitala dostała skierowanie od swojego lekarza rodzinnego. - Widocznie uznał, że to coś poważnego - dodaje mężczyzna. - Ale tu nikt nikim się nie przejmuje.
Franciszek Adamczuk słania się na nogach. Już od sześciu godzin. - Przeraźliwie boli mnie brzuch - narzeka. - Wymiotuję. Próbuję znaleźć lekarza, który mógłby mi ulżyć. Ale żadnej informacji nie ma. Personel przyznaje jedynie, że lekarza nie ma.
W rejestracji, która jest równocześnie informacją, zastaliśmy dwóch panów. - Jeden z nich na nasze pytanie, co się dzieje, odpowiedział enigmatycznie: - Nie mam pojęcia. Poszedł po oddziałową. Długo go nie było. Poprosiliśmy drugiego, by zechciał poprosić kogoś, kto może nam to wyjaśnić. Oddziałowa SOR stwierdziła, że nie jest upoważniona do rozmów z prasą. I dodała, że oni mają inne zadania, muszą opiekować się chorymi. Po czym znikła w... pokoju socjalnym.
Marek Słupczyński, dyrektor chełmskiego szpitala, jest oburzony taką postawą swoich pracowników. O zaistniałej sytuacji dowiedział się około godz. 13.30. Nie od personelu, ale od jednego z oczekujących na przyjęcie pacjentów. Od razu wysłał na oddział swojego zastępcę do spraw medycznych. - Wyjaśnimy tę sytuację, a winni zostaną ukarani - obiecuje. I dodaje. - Nigdy nie powinno się to zdarzyć. Wszystkich, których to spotkało, przepraszam. Ci ludzie uzyskają od nas pomoc, jakiej oczekiwali.