Lekarz: Nie wzywa się reanimacji do kogoś z gigantycznym kacem. Szefowa "Monaru-Markotu”: To ma mi tu umrzeć?
Nawet lekarze potwierdzają, że w Chełmie mieszkańcy doradzają sobie, co zrobić, żeby w szpitalu kompleksowo i szybko ich przebadano? Trzeba się upić, położyć na deptaku i spokojnie czekać, aż ktoś wezwie pogotowie.
- Nie ma dnia, aby nie trafiali do nas ludzie skrajnie wyczerpani przez alkohol - mówi jeden z ordynatorów chełmskiego szpitala (oficjalnie nie chce podawać nazwiska - przyp. red.). - Większość z nich znamy już z imienia i nazwiska.
Niektórzy rzeczywiście wymagają opieki lekarskiej. Inni udają ciężko chorych, aby się nimi zająć. A kiedy już jako tako staną na nogi, nagle znikają, na przykład z cudzym telefonem.
Ordynator przyznaje, że tego typu pacjenci, zazwyczaj nieubezpieczeni, mają przewagę nad innymi ludźmi, bo lekarze, dmuchając na zimne, zlecają zrobienie im serii badań. A normalni pacjenci na podobną usługę muszą czekać tygodniami.
Nic dziwnego, że szpital nie chce takich pacjentów. Tak było w miniony weekend.
- Przywieźli do nas mężczyznę, który jeszcze dobrze nie wytrzeźwiał. Był na wielkim kacu. Wymiotował, spadł z łóżka i wydawał z siebie nieartykułowane dźwięki - opowiada Barbara Fijałkowska, kierowniczka chełmskiego "Monaru-Markotu”.
- Tak być nie może. Nasz ośrodek przeznaczony jest dla trzeźwych, którzy mają obowiązek respektować przyjęte u nas reguły. Przywiezienie nam kogoś, kto jest w ciągu alkoholowym, burzy ten porządek.
Fijałkowska przez całą noc zaglądała do niewygodnego gościa. A rano wezwała do niego pogotowie.
- Nie wzywa się ekipy reanimacyjnej do kogoś, kto ma gigantycznego kaca - powiedział lekarz, który miał zbadać dziwnie zachowującego się mężczyznę.
- Przecież my tu nie mamy warunków, aby takich ludzi otoczyć opieką. Nie chcę mieć w ośrodku kłopotów, ani prokuratora - tłumaczy Fijałkowska.
Dlaczego mężczyznę przywieziono do ośrodka, a nie izby wytrzeźwień?
- Widocznie lekarz uznał, że pacjent jest trzeźwy - mówi Henryk Marciniak, rzecznik chełmskiej policji. - Nasi funkcjonariusze dobrze wiedzą, że Markot nie przyjmuje nietrzeźwych. I w takim stanie ich tam nie wożą. A opinia lekarza jest dla nas wiążąca.
Zdaniem Fijałkowskiej, takie przypadki się jednak zdarzały. Pijanych do ośrodka podrzucali jej też sokiści.
Okazało się, że problem rozwiązał bohater całego zdarzenia. Odzyskał nagle mowę i kategorycznie odmówił jazdy do szpitala. Po odjeździe karetki o własnych siłach pomaszerował swoją drogą.
Zdaniem osób, które mają kontakt z niechcianymi alkoholikami, potrzebne są specjalne fundusze, odpowiednio przygotowane i wyposażone pomieszczenia oraz jasne procedury postępowania. - Bez tego ludzi, co do których nie ma pewności czy są bardziej chorzy, niż pijani, wszyscy będą się pozbywać - tłumacza anonimowo lekarze z chełmskiego szpitala.