Dziesięć dni kuracji i po chorobie prawie nie ma śladów. Teraz, aby utrzymać ten efekt, potrzeba setek kilogramów maści i...
Chore na rybią łuskę czteroletnia Magda i jej o dziesięć lat starsza siostra Małgosia już wróciły z leczenia w niemieckiej klinice. Przez lata poszukiwały pomocy w Polsce. Jednak nie znalazł się lekarz, który podjąłby się ich leczenia. Nadzieja przyszła z Niemiec. Pieniądze na wyjazd zbierane były przez cały rok. Między innymi dzięki wsparciu naszych Czytelników doszedł on do skutku.
- Byłyśmy tam dwa tygodnie - dziękuje wszystkim Bożena Puk, mama dziewczynek. - Każdego dnia, po kilka razy, moje córki brały specjalne kąpiele m.in. w soku z buraków cukrowych czy płatkach ryżowych. W ten sposób lekarze sprawdzali, który ze składników najbardziej im pomaga. Już po tygodniu widać było poprawę.
Niemiecka klinika, do której trafiły dziewczynki, to jedyne miejsce w Europie specjalizujące się w leczeniu rybiej łuski. - Na pierwszym spotkaniu z lekarzem prowadzącym dowiedziałyśmy się, jak choroba rozwijała się w naszej rodzinie i skąd w ogóle się wzięła - opowiada pani Bożena. - W ich organizmie brakuje glutaminazy, takiego składnika, który odpowiada m.in. za prawidłową budowę skóry. Pani doktor pocieszyła nas mówiąc, że badania nad glutaminazyną są bardzo zaawansowane i możliwe jest wynalezienie szczepionki czy leku, dzięki któremu organizm będzie mógł ją wytwarzać.
Małgosia i Magda zostały wpisane na międzynarodową listę osób chorych na rybią łuskę. Pobrano od nich także krew i wycinki skóry do badania genetycznego. Badaniu podała się także ich siostra Monika. Dziewczynka nie jest chora, ale nosi w sobie gen odpowiedzialny za chorobę, który w każdej chwili może się uaktywnić.
Dziewczynki już są w domu. Ich skóra nie łuszczy się tak, jak przed kuracją. - Ale, żeby efekt utrzymać, muszą być smarowane dobranymi przez niemieckich lekarzy maściami - mówi Puk. - Problem w tym, że nie sposób ich dostać w Polsce.
Muszę je sprowadzić z zagranicy. A koszt miesięcznej kuracji to ponad tysiąc złotych. Dziewczynki w dalszym ciągu muszą się kąpać w soku z buraka cukrowego.
- Woda jest taka słodka, mogłabym w niej siedzieć godzinami - mówi Magda. Ale żeby kuracja odniosła skutek, potrzebne są też kąpiele w skrobii kukurydzianej i w proszku do pieczenia. Jeżeli nie zastosują się do zaleceń, choroba wróci ze zdwojoną siłą. - Nie mogę zaprzepaścić tego, co już zostało zrobione - mówi ich mama.
Magda i Małgosia mają już wyznaczoną koleją wizytę w niemieckiej klinice. Pojadą tam za rok. - Dlatego już zaczynam zbierać pieniądze. Najważniejsze jest zdrowie moich córek.