Bank Spółdzielczy w Chełmie sprzedał część długów, ciążących od kilku lat na jego klientach. Na zainteresowanych padł blady strach.
Sprawa ciągnie się od 2000 roku, kiedy po scentralizowaniu bankowej bazy informatycznej wyszły na jaw nieprawidłowości w BS w Stawie. Co najmniej dwoje jego pracowników wspólnie z rodzinnie i towarzysko powiązanymi osobami
zaciągało kolejne kredyty na siebie, bądź inne, mniej lub bardziej świadome tego osoby. Oczywiście kredyty nie były spłacane. Nieuczciwi bankowcy i ich partnerzy narazili bank na stratę setek tysięcy złotych.
- Osoby, które dopuściły się domniemanych przestępstw i nadużyć, już u nas nie pracują - mówi Jerzy Dobosz, prezes BS w Chełmie. - Mówię domniemanych, bo sprawą jeszcze zajmuje się prokuratura.
Pomimo upływu czasu, do sporządzenia aktu oskarżenia jest jeszcze daleko. - Ta sprawa trwa tak długo, gdyż dwie najbardziej podejrzane osoby od dawna przebywają za granicą - mówi Wiesław Tulikowski, szef chełmskiego Ośrodka Zamiejscowego Prokuratury Okręgowej w Lublinie. - Oczywiście, można
je sprowadzić do kraju, wykorzystując
europejski nakaz aresztowania. Wcześniej jednak trzeba było sformułować zarzuty.
Z wewnętrznej kontroli przeprowadzonej przez bank wynikało, że żyranci podpisywali dokumenty nawet in blanco.
Te operacje podpierano fikcyjnymi zaświadczeniami o stanie majątkowym zainteresowanych. I tak na przykład Stanisław W., który jest winien bankowi 80 tys. zł, w swoim gospodarstwie nie ma nawet prądu. Z kolei jego poręczycielka Barbara S. na papierze jest właścicielką 20-hektarowego gospodarstwa, kilkudziesięciu krów i świń oraz cennego sprzętu rolniczego. W rzeczywistości jest rencistką, której brakuje pieniędzy na wykupienie leków. Mimo to bank sprzedał stare długi, a komornicy próbują wyegzekwować niespłacone bankowi pieniądze. Dobosz nie ma żadnych wątpliwości. - Taka jest praktyka - mówi. - Bank musi odzyskać swoje pieniądze.
Prokuratura zaangażowała biegłego, który zbadał około tysiąca dokumentów bankowych i wszystkie widniejące
na nich podpisy. - Sporządził ponad 1000-stronicową opinię, w której potwierdził praktykę podrabiania podpisów i przedkładania bankowi dokumentów celem wyłudzenia kredytu - mówi Tulikowski. - Dzięki temu mogliśmy sobie wyrobić pogląd na to, czego dopuściły się pracownice BS w Stawie.
Udowodnienie sfałszowania podpisu osoby, w dokumentach występującej jako kredytobiorca lub żyrant, automatycznie zwolni ją z odpowiedzialności wobec banku i pozwoli odesłać komornika z kwitkiem. Natomiast ludzie, którzy niefrasobliwie zgodzili się być żyrantami kredytu, nawet nie znając jego wysokości, bądź podpisali dokumenty in blanco