Nawet jeśli nie rzuci na kolana to zaciekawi: co w nim zobaczyli jurorzy festiwalu w Berlinie?
Bracia Paolo i Vittorio Taviani są legendą włoskiego kina, debiutowali w czasie kiedy rodzili się rodzice większości współczesnych kinomanów. I ten legendarny duet zabiera nas do rzymskiego więzienia o zaostrzonym rygorze, gdzie zawodowy reżyser, w ramach resocjalizacji czy jakiegoś kulturalnego projektu - wystawia z osadzonymi sztukę Szekspira. I to spotkanie z "Juliuszem Cezarem” i mężczyznami z przeszłością jest pomysłem braci Taviani na film. Mężczyznami, którzy mając na sumieniu mafijne grzechy, morderstwa, handel narkotykami wcielają się w postacie z dramatu Szekspira. I odnajdują w nich bliskie sobie emocje.
Na dodatek bohaterowie: Cosimo Rega, Salvatore Striano, Giovanni Arcuri czy Antonio Frasca występują pod własnymi nazwiskami. Autorzy filmu, w czarno-białych sekwencjach toczących się w różnych więziennych wnętrzach, towarzyszą im na próbach, gdy pracują nad rolami, gdy przenoszą więzienne emocje i zwyczaje w świat teatru i na odwrót.
Mimo pozornego braku emocji, chłodu narracji i zatarcia granicy między scenami "szekspirowskimi” a scenami "więziennymi” odczuwa się autorski dystans i poczucie humoru. Chyba najdowcipniejszą jest scena castingu, gdy więźniowie wybierani do ról muszą w sposób agresywny i wzruszających powiedzieć formułkę, którą na policji i w więzieniu czy sądzie powtarzali pewnie setki razy: imię, nazwisko, data i miejsce urodzenia, imię ojca. To chyba najbardziej dynamiczny fragment filmu.
Kto szuka seansu, który nie będzie epatował brutalnością, seksem, szalonym montażem, agresywnymi wizualnymi efektami i męczącą ścieżką dźwiękową – trafi idealnie.
Kto chce prostej, weekendowej rozrywki – zwieje z seansu, choć film nie jest długi.
No i zawsze zostaje zaduma nad werdyktem jurorów zeszłorocznego festiwalu filmowego w Berlinie, którzy nagrodzili "Cezar musi umrzeć” głównym laurem Złotego Niedzwiedzia, a włoski przemysł filmowy uhonorował film pięcioma statuetkami "David di Donatello".