Siedzisz w kinie, a jakbyś siedział koło ludzi, którzy się kłócą. Udawać taktownie, że nie widzisz? Próbować godzić? Wyjść?
Powolna narracja zda się mówić, że wszyscy – i bohaterowie i widzowie – mają czas obserwować rozwój wydarzeń. Mężczyzna po czterech latach separacji przyjeżdża do żony. Wezwany na rozwodową rozprawę. Ona mieszka z dwoma córkami. Nie jego. I jest w związku z kolejnym mężczyzną. Jej wybranek nie jest wolny…
Taka rodzina XXI wieku. Ale napięcia między jej członkami jak z antycznego dramatu. Ktoś kocha za bardzo, ktoś za mało, ktoś w ogóle. Tytułową przeszłość mają nawet nastolatki, a egzystencjalne cierpienie dotyka małe dzieci.
Nikt nie jest zupełnie szczery, nikt nie gra czysto, nikt nie ma czystej przeszłości. Jakieś osobiste demony, kulturowe uwarunkowania, rozpracowane na zimno przez reżysera międzyludzkie spektakle.
To nie jest wypoczynkowe kino. Podobnie jak w "Rozstaniu”, które było dla nas bardziej egzotyczne kulturowo, zaglądamy w ludzkie zakamarki. Na dodatek reżyser zostawia nas w środku tej historii, bo problemy dopiero się zaczynają. Żadnego: żyli długo i szczęśliwie. Wydawać by się mogło, że taka wersja wydarzeń w ogóle nie występuje w przyrodzie.
W obsadzie: świetna Bérénice Bejo, Ali Mosaffa i Tahar Rahim.