Spotkania z Kulturą Żydowską "Shalom”, muszla koncertowa Ogrodu Saskiego, Lublin, 11–13.08.10
Pozytywne na pewno jest to, że Spotkania z Kulturą Żydowską "Shalom” powróciły po czteroletniej przerwie. Skoro w Lublinie jest miejsce dla festiwalu iberyjsko-iberoamerykańskiego, to tym bardziej powinno być dla parodniowej imprezy żydowskiej.
Dlaczego? Kozi Gród był przed II wojną światową ważnym ośrodkiem diaspory żydowskiej. Koegzystencja obu narodów nie była łatwa – niepokój naszych przodków budziły m.in. liczebność i odrębność tej mniejszości oraz jej ambicje kapitałowe. Obecnie, kiedy emocje w dużej mierze opadły, można chyba bezproblemowo przypominać bogaty dorobek kulturalny żydowskiej społeczności dawnego Lublina.
Właśnie lubelskie wątki powinny stanowić podstawę tutejszego festiwalu. Taka impreza mogłaby być naszym kolejnym – po Jarmarku Jagiellońskim, Nocy Kultury i Open City – spécialité de la maison. Nie tylko wzbogacałaby wiedzę lublinian o historii miasta, ale także przyciągałaby pasjonatów kultury żydowskiej spoza Lublina.
Występy lubelskich zespołów klezmerskich (jest w czym wybierać), spektakle, wystawy i projekcje filmów dokumentalnych o naszych dawnych sąsiadach, spotkania z ich potomkami, wykłady rozsądnych historyków (nie reprezentujących ani przechyłu żydofilskiego, ani antysemickiego) o polsko-żydowskiej przeszłości Koziego Grodu – to zarys programu festiwalu, o jakim marzę.
Oczywiście, do ramówki imprezy można dopisać też występy ogólnopolskich czy nawet światowych gwiazd, które dałyby odbiorcom szerszą perspektywę i generalnie uatrakcyjniłyby festiwal. O taką koncepcję ocierała się pierwsza, dwudniowa, edycja Spotkań z Kulturą Żydowską "Shalom”, w której harmonogramie był i koncert lubelskiej kapeli Di Kuzine, i recital sopockiego pieśniarza André Ochodlo (do tego projekcja "Austerii" Jerzego Kawalerowicza).
Grafik drugiej odsłony Shalom wypełniły już same pozycje importowane: występy poznańskiej grupy Yazzbot Mazut (z nowym programem), warszawskiej formacji Cukunft i międzynarodowego składu André Ochodlo & The Jazzish Company oraz seans z filmem "Walc z Baszirem” izraelskiego reżysera Ariego Folmana. To zestaw sam w sobie atrakcyjny i w dużej mierze (oprócz filmu) premierowy na naszym gruncie, ale skromny ilościowo jak na trzydniową imprezę. Na dodatek został on dość nieszczęśliwie rozplanowany.
Na środę, pierwszy dzień festiwalu, zaplanowano jazzowy dublet koncertowy Yazzbot Mazut i Cukunft. Występ pierwszego zespołu z żydowskością miał tylko tyle wspólnego, że zabrzmiało podczas niego parę kompozycji Johna Zorna – Żyda tworzącego współcześnie w USA. Szerzej festiwalowy temat był obecny w koncercie grupy Cukunft.
Kapela prowadzona przez artystę semickiego pochodzenia, gitarzystę Raphaela Rogińskiego, przypomniała w nowych wersjach wiele tradycyjnych żydowskich utworów. To były numery, jakie przed wojną grały galicyjskie kapele klezmerskie. Ale bardzo podobna muzyka rozbrzmiewała także na Lubelszczyźnie.
W dużej mierze radosne i energetyczne, pełne tanecznych rytmów, instrumentalne występy skłaniały publiczność do wyluzowanych, a często wręcz zabawowych zachowań. Miło było patrzeć na słuchaczy pląsających pod sceną i na grupki odbiorców gibających się na alejce na koronie muszli.
Drugiego dnia muzyka także bywała skoczna, jazzowo-klezmerska, ale dominował poważny nastrój, określany przez tematykę wierszy śpiewanych przez André Ochodlo i determinowany przez zdarzenia z życia ich autorów, o czym informował w zapowiedziach kontrabasista Adam Żuchowski.
Sopocki pieśniarz żydowsko-niemieckiego pochodzenia zaprezentował niespełna dwugodzinny recital "Moscow 52”, na który złożyły się piosenki skomponowane przez Ewę Kornecką do smutnych słów modernistycznych rosyjskich poetów żydowskiego pochodzenia, zamordowanych w 1952 roku na rozkaz Stalina po uznaniu ich za zdrajców ideałów sztuki komunistycznej.
Koneserzy języka jidysz, którym posługiwali się Żydzi zamieszkujący środkową i wschodnią Europę, i zwolennicy dramatycznego stylu wokalnego Ochodlo tworzyli w sumie audytorium liczbowo zbliżone do środowego, mniej więcej trzystuosobowe, ale podobne w zachowaniu do tamtego tylko poprzez oklaski, którymi kwitowane były piosenki. W trakcie ich wykonań – co zrozumiałe – zdecydowana większość publiczności siedziała zasłuchana w bezruchu.
Na piątek program Shalom przewidywał także tylko jedną pozycję. Ostatni wieczór festiwalu upłynął przy półtoragodzinnym filmie dokumentalnym "Walc z Baszirem”, przywołującym jedną z najciemniejszych kart z historii narodu żydowskiego – masakrę Palestyńczyków w 1982 roku – i będącym dla izraelskiego reżysera Ariego Folmana rozliczeniem z własną wojskową przeszłością.
I tak z dnia na dzień festiwal oferował coraz krótsze wydarzenia i stawał się coraz smutniejszy, zostawiając publiczność z absolutnie tragicznymi obrazami rzezi w Sabrze i Szatili. Dokładając do programu jakiś pogodny lub przynajmniej pośredni w nastroju film (koszty projekcji są niewielkie), można było rozplanować festiwal na przykład tak: w środę Yazzbot Mazut i "Walc z Baszirem”, w czwartek André Ochodlo & The Jazzish Company, w piątek Cukunft i drugi film.
Choć wciąż nie byłaby to impreza marzeń (specyficznie lubelska), przynajmniej miałaby zrównoważone czasowo przebiegi dzienne i sensownie rozłożone klimaty.