Koncert "Genesis Klassik” Raya Wilsona & The Berlin Symphony Ensemble, Lublin, Filharmonia im. Henryka Wieniawskiego, 14.03.2010
Nie podejrzewam, żeby ludzie, którzy tłumnie przyszli na koncert nie zdawali sobie sprawy z tego, że nie wystąpi zespół Genesis. Nie sądzę, by nie zauważyli przed zakupem biletu, że wielki napis "Genesis” ma dopisek "Klassik”, a całość dopełniają jeszcze miana właściwych wykonawców – Raya Wilsona & The Berlin Symphony Ensemble.
Większości słuchaczy najwyraźniej wystarczyła obietnica usłyszenia przebojów sławnej grupy w wykonaniu jakichś muzyków pochodzących z Wielkiej Brytanii wspartych przez innych muzyków z Niemiec. Pewnie niewielka część publiczności wiedziała, że Ray Wilson był w latach 1997–1998 wokalistą legendarnego zespołu. A tylko cząstka zapewne czytała bądź słyszała, że po współpracy z tą kapelą ma traumę, bo został z niej bezpardonowo zwolniony.
A jednak 42-letni dziś Szkot postanowił zarabiać na wykonywaniu przebojów Genesis. Oczywiście, głównie tych śpiewanych kiedyś przez Petera Gabriela i Phila Collinsa, bo mało kogo obchodzą piosenki z powstałego z jego udziałem albumu "Calling All Stations”.
I ten mieszkający obecnie w Polsce parias rockowej muzyki – wparty przez swego brata Steve'a Wilsona (nie mylić z liderem Porcupine Tree) i członków swojej starej grupy Stiltskin, w której jedynym przeboju ("Inside”, 1994) The Smashing Pumpkins zauważali zbytnie podobieństwo do własnej muzyki, oraz The Berlin Symphony Ensemble, za którego nazwą kryją się cztery wiolinistki i który nie ma nic wspólnego ze sławną Die Berliner Philharmoniker – dał imponujący koncert.
Gromada trzeciorzędnych muzyków, jeśli chodzi o pozycję i znaczenie na światowym rynku, zaprezentowała poziom wykonawczy niedostępny 60 procentom polskich gwiazd muzyki rockowej i okołorockowej. Wątpię nawet czy Mike Rutherford i Tony Banks z Gabrielem lub z Collinsem byliby obecnie w stanie równie sprawnie i ciekawie wykonać takie numery jak "The Lamb Lies Down on Broadway” czy "Follow You Follow Me”.
W tym kontekście nie dziwi aplauz publiczności, który towarzyszył muzykom niemal przez cały koncert. Jednak ja wolałbym usłyszeć na gruncie filharmonicznym nawet już nieco zdziadziałego i pozbawionego weny Gabriela z klasycznie zaaranżowanymi cudzesami, które wypełniły jego ostatni album "Scratch My Back”. Przynajmniej nie miałbym wątpliwości, czy artyście dobrze kojarzą się wykonywane przez niego utwory.