Koncert Lucy Band, Scena Letnia przed Akwarela Cafe i Czarnym Tulipanem, Lublin, 30.07.10
Zwykle lepiej posłuchać we fragmentach dwóch koncertów – tego ważniejszego w większej części – niż jednego całego, tym bardziej jeśli jeden z nich jest dla nas sposobnością do poznania na żywo nowego zespołu.
Słuchając takiej formacji i patrząc na muzyków można nagle uświadomić sobie, że któregoś z nich już gdzieś słyszeliśmy i widzieliśmy. Widząc i słysząc w piątek Lucy Band na plenerowej scenie przy Trybunale Koronnym przypomniałem sobie, że byłem parę lat temu na recitalu wokalistki zespołu w lokalu zajmowanym od kilku tygodni przez Restaurację "Hades-Szeroka”.
Wygrzebałem z zakamarków pamięci jej ówczesny mało apetyczny wizerunek i dość drętwy sposób śpiewania. Trochę jej z tamtych wad zostało. Wprawdzie głowa dziewczyny wypiękniała, ale kiedy patrzyło się w gorący letni wieczór na nogi w długich kozakach, ciarki przechodziły po plecach, a pod czaszką pojawiło się odczucie niesmaku.
Podobnie z wokalem. Dorota (a nie Lucyna, jak mogłaby sugerować nazwa Lucy Band) Fijuth (nazwisko znane w mieście także dzięki siostrze Agacie, która była dziennikarką, a teraz, zdaje się, pracuje w Oddziale IPN w Lublinie) zrobiła duży postęp. Śpiewa z większym luzem i bardziej stylowo, ale jeszcze daleko jej do takiego feelingu, jaki prezentują pierwsze wykonawczynie coverowanych przez nią piosenek "Ain't Nobody” (Chaka Khan) i "Moje serce to jest muzyk” (Ewa Bem).
Towarzyszący wokalistce instrumentaliści grali bez wielkiego polotu, ale na tyle sprawnie i czujnie, że słuchając ich partii w coverze "Come Together” The Beatles prawie wpadłem w trans. W przyszłości chciałbym pobyć na koncercie Lucy Band trochę dłużej głównie dla nich.