Fot. Maciej Rukasz/ Konfrontacje Teatralne
Co można robić w teatrze? Można dać się ponieść emocjom, porwać historii, oczarować sceniczną sytuacją, na godzinę-dwie (a nawet cztery) znaleźć się w zupełnie innym świecie. I cieszyć się jak dziecko, że ze sceny wieje wiatr, a nad widownią unoszą się chmury. Wystarczy podnieść rękę by ich dotknąć.
Można też po prostu świetnie się bawić. Wręcz płakać ze śmiechu. Albo wiercić się na siedzeniu i rozglądać wokół zastanawiając czy to ze mną coś jest nie tak, czy tylko ja czegoś nie rozumiem, czy może poczucie wszechogarniającej nudy opanowało większość publiczności. I po raz kolejny uświadamiać sobie, że widownia nigdy nie będzie jednomyślna. Bo ze spektakli, z których ja wychodzę z poczuciem straconego czasu i wielkiego niezrozumienia dla kuratorskich wyborów, inni wychodzą zachwyceni. Z kolei tam gdzie ja wpadam w zachwyt to niekoniecznie w podobny wpadają inni.
I chyba właśnie o to chodzi – by znaleźć ten swój własny teatr. Teatr, który dotknie, wzruszy, oczaruje, wciągnie, pochłonie, zachwyci, zada te najważniejsze pytania, a może nawet na nie odpowie.
I właśnie jesienią w Lublinie szanse na takie emocje się pojawiają. Po październikowych Konfrontacjach Teatralnych na pewno można spodziewać się tego, że zobaczymy teatr, który nas zaskoczy. Jednego pozytywnie, innego mniej, ale na pewno nie są to propozycje, obok których można przejść zupełnie obojętnie. Zwłaszcza, że apetyt rośnie. Bo z każdym kolejnym spektaklem chcesz więcej. Scenicznych eksperymentów, efektów specjalnych, coraz silniejszych przeżyć…
Lubelski festiwal ma wielkie ambicje. Chce uczyć, edukować, dawać artystom pole do pracy i rozwoju. Czuje się odpowiedzialny za odkrywanie nowych artystów i różnorodności teatralnego języka. Chce być dla artystów i publiczności „przestrzenią niezależnej wymiany myśli i doświadczeń”. Tyle z zapowiedzi, a jak to wygląda w praktyce?
Do Lublina przyjeżdża z Katalonii grupa Senor Serrano, która szturmem zdobywa europejskie festiwale oczarowując publiczność nowatorskimi sposobami wykorzystania nowych technologii. Są wielkie nazwiska jak Toshiki Okada czy Krystian Lupa. Są spektakle kameralne i wielkie monumentalne produkcje. Jest teatr tradycyjny i jest awangarda. Jest wyraźny podział na scenę i aktorów i sytuacje, gdzie ta granica kompletnie się rozmywa. Są pytania i próby odpowiedzi. Pytań najwięcej zadają twórcy polscy, zwłaszcza kobiety, do których należała większość punktów tegorocznego programu. To pytania o rolę teatru jako instytucji, o warunki pracy, o odpowiedzialność twórców, o normy rządzące produkcyjną teatralną machiną.
Stąd na scenie tyle autobiograficznych wątków. Aktorzy z Teatru Żydowskiego przy szabasowej kolacji opowiadają o tym jak to jest być aktorem żydowskim w żydowskim teatrze, który właśnie traci swoją siedzibę. Aktorka Teatru Polskiego w Bydgoszczy pisze sobie markerem na ciele kwoty jakie zarabia (250 zł za spektakl, na wyjeździe 500 zł) i do tego samego zachęca publiczność. Tak dowiadujemy się, że pan z pierwszego rzędu co miesiąc dostaje 12 tys. zł, a Maciejowi Nowakowi (zastępca dyrektora ds. artystycznych Teatru Polskiego w Poznaniu) na konto wpływa 5100 zł. Można aktorom współczuć, można im zazdrościć, można się przejąć ich problemami albo zastanawiać „co mnie to właściwie obchodzi?” i czy ich problemy są też moimi problemami. Bo opinii, że z roku na rok to coraz bardziej „festiwal dla środowiska” też nie brakowało.
Dla mnie jednak najsilniejszym, bo nie wyreżyserowanym, komentarzem o obecnej kondycji polskiego teatru było wystąpienie aktorów Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu. Po świetnie zagranym spektaklu (opóźnionym zresztą przez zmagania budynku Centrum Spotkania Kultur z wyimaginowanym pożarem) ekipa pokłoniła się publiczności i odczytała list otwarty napisany przez kolegów z wrocławskiego Teatru Polskiego. Protestują w nim przeciwko działaniom polityków i żądają wpływu na to, kto będzie kierował ich teatrem. Piękny, wymowny gest środowiskowej solidarności.
I jeśli tegoroczne Konfrontacje miały „mówić jednym spójnym głosem na temat kontekstu politycznego, społecznego i ekonomicznego, w jakim wszyscy funkcjonujemy” to przez takie spontaniczne akcje to się rzeczywiście udało.