Nie spodziewałem się po tej grze jakiegoś szczególnie wysokiego poziomu. Ot, przybędzie pewnie kolejny średniak. Tymczasem okazuje się, że sprytni Węgrzy są w stanie zaserwować całkiem pyszne danie. Recenzja gry Król Artur.
Jak nietrudno się domyślić, gra opowiada o zamierzchłych czasach, kiedy po ziemi wciąż chodziły piękne smoki, a nieustraszeni rycerze przemierzali świat, walcząc o honor strasznych dam dworu, czy jakoś tak….
Właśnie w takich czasach, w krainie zwanej Brytanią (wtedy widać jeszcze nie taką wielką) przyjdzie Tobie, drogi graczu, wcielić się w rolę młodego króla Artura. Zadanie to jest jednak niełatwe.
Pod naszymi rządami znajduje się na początku tylko jedna mała prowincja, zewsząd otaczają nas posiadłości skłóconych włodarzy, a z północy nadciąga NIEWYOBRAŻALNE ZŁO pod postacią krwiożerczej rasy Sidhe.
Król Artur to gra łącząca w sobie cechy wielu gatunków. Zasadniczo mamy tutaj do czynienia ze strategią. Nasze wojska przemieszczamy po mapie w trybie turowym. Każda tura to inna pora roku. Wiosna, lato czy jesień to idealny czas na to, aby podróżować po rozległej Brytanii lub rozmieszczać na mapie swoje wojska.
Zimą drogi są jednak nieprzejezdne, a nasze oddziały nie ruszają się ze swoich obozów. Warto wykorzystać ten czas na podnoszenie zdolności podległych nam żołnierzy. Bo po każdej bitwie nasi wojacy otrzymują pewną pulę punktów doświadczenia, które możemy wykorzystać, podnosząc ich zdolności bojowe (możemy na przykład zwiększyć zadawane obrażenia albo podnieść wytrzymałość na ciosy, itd).
Nie tylko nasi szeregowi żołnierze mogą zwiększać swój poziom doświadczenia. Poza zwykłym mięsem armatnim na polach bitew obecni są także rycerze króla Artura: ci sami, którzy zasiadali przy słynnym okrągłym stole.
I tak, jak w celtyckich baśniach, herosów możemy mieć w swoich szeregach maksymalnie dwunastu. Rycerze odgrywają dość ważną rolę: stoją na czele przemieszczających się po mapie strategicznej oddziałów, wspierają je w walce swoimi specjalnymi zdolnościami (które nierzadko decydują o losach bitwy) i rekrutują nowych żołdaków. A każdemu z nich możemy także powierzyć nadzór nad należącymi do nas prowincjami.
Podnoszenie umiejętności naszych bohaterów zaczerpnięte jest z gier fabularnych, których przedstawicielem jest choćby recenzowany niedawno Dragon Age: Początek.
Z gier tego typu zapożyczono jeszcze inny pomysł: sposób prowadzenia fabuły. Przed naszym królem stają coraz to trudniejsze zadania. Czasem trzeba kogoś wspomóc w walce przeciwko sąsiadowi, dotrzeć do konkretnego celu na mapie albo uzbierać odpowiedni kontyngent wojsk.
Dzięki temu gra jest całkowicie nieliniowa: w zależności od tego, jakich wyborów dokonamy, za każdym razem może wyglądać inaczej. Możemy być dobrotliwym władcą opowiadającym się za siłami dobra. Ale też nic nie stoi na przeszkodzie, aby w swoim nowym królestwie wprowadzić rządy tyrana, na myśl o którym wszystkich ogarnia blady strach.
Właśnie ta różnorodność w Królu Arturze naprawdę mnie urzekła. Zadania, jakie stawiali przede mną twórcy gry – węgierskie Neocore Studio – były bardzo różnorodne i nierzadko zaskakujące.
Na oddzielny akapit zasługują bitwy. U mnie osobiście od razu pojawiło się skojarzenie z serią Total War. I faktycznie – tak jak tam, tak i tu na polu bitwy w czasie rzeczywistym ścierają się ogromne armie, liczące setki, nawet tysiące żołnierzy. Żeby nie było za trudno, w każdym momencie możemy skorzystać z opcji aktywnej pauzy, aby pozbierać myśli przed następnym ruchem.
Bardzo ważną rolę w czasie walki odgrywają wspomniane już umiejętności naszych rycerzy (w tym potężne czary). Bitwy robią niezwykle pozytywne wrażenie – wszystko wygląda ładnie i efektownie, jest jednak pewne "ale”... Jak dla mnie bitwy były trochę za mało... jakby to napisać... taktyczne.
Może tylko zrzędzę, a może jest to spowodowane długimi godzinami spędzonymi z grą Emipire: Total War. W trakcie bitew nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że wszelkie moje zabiegi: atakowanie wroga z flanki, wykorzystywanie ukształtowania terenu, miały tak naprawdę niewielkie znaczenie. I tak ostatecznie najlepiej sprawdzała się taktyka: siła złego na jednego.
Nie samymi bitwami człowiek żyje, czyli słów kilka o oprawie
Nie bez powodu wspomniałem w tytule o celtyckiej nucie. Ta przygrywa w tle, kojąc ucho łagodnymi dźwiękami. Oprawa dźwiękowa także stoi na wysokim poziomie, zwłaszcza odgłosy jakie towarzyszą nam podczas bitew.
Grafika również jest całkiem niezła. Nawet zaskakująco dobra, jeśli brać pod uwagę, że grę stworzyło nieznane dotąd studio. Na uwagę zasługuje dbałość o szczegóły, a także specyficzna kolorystyka. Wszystko ma tutaj swój własny klimat. To z kolei sprawia, że bardzo łatwo zatopić się w prezentowanym nam świecie i poczuć się, jakbyśmy faktycznie uczestniczyli w epickiej baśni o królu Arturze i jego rycerzach.
Przyznam, że jestem bardzo miło zaskoczony tym, co serwują nam panowie z Neocore Studio. To ciekawe pomieszanie smaków strategii turowej, strategii czasu rzeczywistego ze szczyptą gry fabularnej.
Zabieg bardzo ryzykowny, ale tym razem się udał. Oczywiście, nie obyło się bez kilku niedociągnięć. Wspomniałem już o mało wymagających bitwach. Warto także dodać, iż gra lubi czasem poważnie zwalniać, nawet na mocnym sprzęcie. Mimo tych drobnych wad Król Artur to naprawdę pyszna podróż do świata czarów i baśni.
Polecam każdemu smakoszowi oryginalnych i wymagających gier. Od monitorów na pewno odejdziecie syci i zadowoleni.
Nasza ocena: 4+/6