Bohater z krwi i kości, blond-naziści z obłędem w oczach i francuski ruch oporu składający się głównie z ponętnych tancerek z nocnych klubów. A z recenzji The Saboteur dowiedzie się, dlaczego to wcale nie jest głupie.
Nagle przysiada się dość irytujący Francuz i strzela nam gadkę o tym jak to my pijemy, a inni walczą za ojczyznę.
Aryjski psychopata
Do Seana argumenty trafiają, dlatego postanawia wspomóc ruch oporu. Inna sprawa, że wcześniej był on bardzo dobrze zapowiadającym kierowcą rajdowym.
Jego karierę nieprzepisową kulką w oponę zakończył pewien niemiecki oficer. Bohater nie przepuścił zniewagi zrzucając jego auto z urwiska.
Niestety: sportowy przeciwnik okazał się jednocześnie doktorem psychopatą, który posłał naszego najlepszego kumpla do piachu. Pozostaje nam dopaść aryjczyka uwalniając przy okazji cały Paryż spod rąk III Rzeszy. Ot drobnostka.
Klimat gry jest po prostu fenomenalny. Wynika to z tego, że bardzo często jest aż nadto przerysowany. Niemieccy żołnierze to typowi blondyni z hitlerowskim obłędem w oczach.
Ruch oporu do złudzenia przypomina ten z Allo Allo. Na dodatek wszystkie kobiety w Paryżu są piękne i ponętne. Dużą zasługę w budowaniu atmosfery mają tez świetnie rozpisane dialogi.
Bohater potrafi szpetnie zakląć, pochwalić urodę płci przeciwnej, a do tego jest bardzo, ale to bardzo sarkastyczny. To naprawdę fajny gość, którego trudno nie lubić. Tym bardziej, że nie da sobie podskoczyć, a nie przypomina sztucznych mięśniaków z Gears of War.
Większość akcji sabotażowych będziemy przeprowadzać na terenie Paryża, który zrobiono zupełnie inaczej. Z początku całe miasto jest szare, ciemne i nieprzyjazne. Zmienia się to diametralnie wraz z wyzwalaniem kolejnych dzielnic.
Po jakimś czasie warto wspiąć się na wysoki budynek i zobaczyć jak w połowie miasta świeci słońce, a w drugiej części jest mrok i deszcz. Aby podziwiać stolicę Francji w pozytywnych barwach będziemy wykonywać szereg misji.
Pościgi, zabójstwa czy kradzieże to tylko niektóre fragmenty głównego wątku. Dochodzą jeszcze zadania poboczne w tym między innymi niszczenie niemieckich wież, głośników, posterunków, czołgów...
Warto pobawić się dłużej i co jakiś czas pozaliczać kilkanaście zadań, bo nagrodą jest gotówka, przydatna do ulepszenia broni, zakupienia planów dzielnic czy dodatkowe opcje ułatwiające życie. Jest tego sporo.
Sean uciekając przed Niemcami może ukryć się w specjalnie przygotowanych pomieszczeniach. To jednak pikuś ponieważ Irlandczyk jest mistrzem skakania po budynkach. Potrafi złapać się dosłownie wszystkiego. Jak Ezio z Assassin's Creed II.
Walcząc z nazistami możemy ich wkurzyć do 5 stopni. Pierwsze dwa są dość niegroźne, wystarczy wyjechać za ich pole widzenia aby zapomnieli o tym, że rozwaliliśmy im pół dywizji. Niektórym się może to nie spodobać, ale nie ma co ukrywać, że The Saboteur z realizmem ma niewiele wspólnego. Do tego gra jest dość łatwa.
Opanowanie jej podstawowych zasad zajmuje nam kilkanaście minut. Potem nie ma już dla nas większych przeszkód. Zginąć przyszło mi dosłownie kilka razy i to na własne życzenie. Sean dostaje tony kulek, granatów, pocisków a mimo to idzie przed siebie.
Jeżeli sytuacja robi się nieciekawa wystarczy skryć się na moment aż energia się zregeneruje. Irlandczyk to taka jednoosobowa armią albo II wojenny Rambo.
Mimo tych dolegliwości przyjemność z rozrywki jest bardzo duża. Kolejną rzeczą, która mnie po prostu uwiodła jest oprawa dźwiękowa. Muzyka jest fenomenalna! Oddaje duch tamtych czasów, szczególnie urzekające są utwory śpiewane przez francuskie piosenkarki.
The Saboteur to świetna, klimatyczna produkcja z bardzo charyzmatycznymi bohaterami i toną akcji.
Przypominała mi kultową Mafię, gdzie każdy element był dopracowany w szczegółach, a to co się działo na ekranie monitora było czymś więcej niż zwykłą grą.
Tym bardziej szkoda, że studio odpowiedzialne za tytuł zostało właśnie rozwiązane...
Nasza ocena: 5+