Rozmowa z dr Wojciechem Magusiem, politologiem i medioznawcą z UMCS
• W niedzielę wybierzemy nowych posłów i senatorów. Według sondaży pewne zwycięstwo odniesie Prawo i Sprawiedliwość.
- Badania sondażowe od wielu miesięcy wskazują na dużą przewagę PiS nad ugrupowaniami opozycyjnymi. Ten miarodajny „sondaż”, jakim były majowe wybory do Parlamentu Europejskiego, potwierdził dominującą pozycję tej partii na scenie politycznej. Te wyniki mogą być w pewnym sensie zaskoczeniem z racji tego, że każda władza się zużywa, a po czterech latach PiS utrzymał dobrą pozycję sondażową, a nawet wzmocnił ją względem 2015 roku. To pokazuje, że ta formacja stała się teflonową i wszelkie kryzysy, które dotykały ją na przestrzeni tych lat, nie przekładały się na spadek zaufania społecznego. A do tego realizacja obietnic wyborczych, głównie w obszarze socjalnym, pozwoliła zatrzymać tych wyborców, którzy wcześniej nie głosowali na PiS, ale ich sytuacja życiowa się poprawiła.
• Z czego wynika to, że chcąca powrócić do władzy Koalicja Obywatelska nie może poprawić swoich notowań?
- Te notowania są niższe z oczywistego powodu podzielenia się bloku, jaki wokół Platformy Obywatelskiej powstał przed majowymi eurowyborami. Sojusz Lewicy Demokratycznej w wyborach parlamentarnych współpracuje z innymi ugrupowaniami lewicowymi, a PSL z Kukiz’15. Ostateczny wynik wyborów i to, kto będzie rządzić, jeszcze nie jest rozstrzygnięte, bo tu może decydować kilka punktów procentowych na korzyść PiS lub strony opozycyjnej. Ale obecne wyniki sondażowe Koalicji Obywatelskiej są niższe od tych, jakie PO miała przed wyborami w 2015 roku. To pokazuje, że partia w okresie bycia liderem opozycji nie przygotowała atrakcyjnej oferty, która byłaby alternatywą dla dużej grupy wyborców. Co więcej: nie udało się wykreować lidera, który zdobyłby zaufanie i mógł zagrozić politykom PiS.
• Od kilku lat słyszymy, że kolejne kampanie wyborcze są coraz mniej merytoryczne. Jak jest w tym roku?
- Z reguły kampania wyborcza nie może być merytoryczna, bo jej głównym celem jest wzbudzenie emocji i poprzez nie z jednej strony mobilizowanie zwolenników, a z drugiej: próba dotarcia do osób niezdecydowanych. Program schodzi tu na bok, bo mało który wyborca zapoznaje się z nim w sposób dosłowny. Liczą się docierające w sposób uproszczony hasła. Kolejnym elementem wzbudzania emocji jest próba demobilizowania zwolenników przeciwników politycznych. W tej kampanii jest podobnie. Zauważmy, że praktycznie wszystkie ugrupowania prześcigały się w składaniu obietnic socjalnych. Jeżeli podchodzilibyśmy do tego z perspektywy dyskusji merytorycznej, należałoby stwierdzić, że wszystkie dążą do scenariusza greckiego, który doprowadził do kryzysu finansowego.
• A jak ocenia pan kampanię z perspektywy naszego regionu? Miała ona charakter lokalny, czy bardziej ogólnopolski?
- Z racji tego, że kampania stała się plebiscytem „za” lub „przeciw” rządowi, to miała charakter ogólnopolski. Siłą rzeczy, musiały się pojawiać wątki lokalne, ale tylko jako pewne uzupełnienie i zachęta mieszkańców niektórych części regionu. Dominowały jednak tematy krajowe i przekaz akcentujący starcie dwóch wizji Polski.
• Czy wśród kandydatów z naszego województwa możemy wskazać wygranych tej kampanii?
- Miałbym tu pewien problem ze wskazaniem. Wydaje mi się, że w indywidualnym wymiarze ta kampania nie była przykładem perfekcyjnie realizowanej strategii. Z jednej strony wielu polityków PiS korzystało z narzędzi, jakie daje im sprawowanie przez ugrupowanie władzy i składało obietnice, które zostaną sfinansowane z budżetu państwa. Z kolei część kandydatów KO prowadziło zinfantylizowaną kampanię, która z pewnością zwiększała ich widoczność, ale trudno powiedzieć, czy była atrakcyjną ofertą dla wyborców. Wyraźnie widać też, że ta walka opierała się na dążeniu do uzyskania lepszego wyniku od kolegów z tej samej listy, a nie na próbie podjęcia rękawicy względem PiS. Mieliśmy do czynienia z akcjami zaczepnymi, jak przerywanie konferencji prasowych konkurentów politycznych, ale ogólnie rzecz biorąc, nie zaobserwowałem gryzienia trawy w walce o głosy mieszkańców. W regionie ta kampania nie była spektakularna. W jej takcie ze skrzynki pocztowej wyciągnąłem tylko dwie ulotki wyborcze. To pokazuje, jak kandydaci chcą docierać do wyborców przy pomocy tradycyjnych środków. Pojawiały się reklamy w mediach społecznościowych, ale myślę, że w przypadku naszego regionu to nie wystarczy.
• Jakiej frekwencji możemy spodziewać się w niedzielę?
- Wszelkie badania wskazują, że może zbliżyć się ona do rekordowej frekwencji w wyborach parlamentarnych z 1989 roku (62,7 proc. - przyp. aut.). Według ostatnich prognoz, miałaby wynieść w granicach 57-58 proc. i byłaby wyższa niż w ostatnich latach. To pokazuje, że partiom udaje się mobilizować swój elektorat, ale także to, że osoby, które w ostatnich latach rezygnowały z udziału w wyborach, też czują potrzebę zajęcia stanowiska w sporze politycznym, jaki ma miejsce w Polsce.