Rozmowa z Moniką Niedźwiedź, właścicielką salonu fryzjerskiego „Monika” w Lublinie rozmawiamy o otwarciu zakładów fryzjerskich
- W poniedziałek otwarto salony fryzjerskie i…
– Kolejka była bardzo duża. Ludzie oczekiwali nie tylko na podwórku, ale i na ulicy. We wtorek rano był jeszcze spory ruch, ale w drugiej części dnia już osłabł. Kto nie zapisał się jeszcze do fryzjera może spokojnie to zrobić w kolejnych dniach. Są wolne miejsca.
- Nie rzuciliśmy się więc do salonów.
– Podobnie jak w ubiegłym roku. Wtedy nie mogliśmy pracować aż przez trzy miesiące dlatego chętnych było nawet więcej niż dziś. Teraz nie działaliśmy „tylko” przez miesiąc. Kto ostrzygł się przed świętami ten właśnie teraz ma kolejną wizytę. To prawidłowy czas. Chociaż klienci rzeczywiście tęsknili. Gdy jeszcze byliśmy zamknięci bardzo często odbieraliśmy telefony z pytaniem, kiedy zostaniemy odmrożeni.
- A może po miesiącach zamknięcia uznaliśmy, że fryzjer nie jest już nam tak bardzo potrzebny?
– Rzeczywiście wielu panów kupiło maszynki i strzyże włosy w domu. Panie nauczyły się same farbować włosy. Ale to nie jedyne powody. Do fryzjera przychodzi coraz mniej starszych osób. Boją się. Przyznają, że z domu nie wychodzili nawet na krok po trzy, cztery miesiące. Teoretycznie wiedzą, że obowiązują u nas bardzo restrykcyjne obostrzenia sanitarne ale jednocześnie statystyki nowych zakażeń sprawiają, że zwyczajnie się boją.
- Można się zarazić u fryzjera?
– Pewnie można wszędzie, ale nie znam żadnego przypadku, w którym zakład fryzjerski byłby jego ogniskiem. Stosujemy wzmożoną dezynfekcję. Nasi klienci bardzo troszczą się o swoje bezpieczeństwo. Wiele osób przychodząc do nas ma założone jednorazowe rękawiczki. A w sklepie? Wiele osób dotyka warzyw i owoców gołymi rękami i nikt nie zastanawia się, czy jest to potencjalnie groźne.
- Nie zgadza się pani z decyzją o zamknięciu pani branży?
– Nie rozumiem jej. Rząd nie udowodnił, że w salonach kosmetycznych czy fryzjerskich dochodzi do zakażeń, a mimo to nas zamknął. To był bardzo trudny czas. Zakład fryzjerski to moje jedyne źródło dochodów, a utrzymać trzeba salon, dom, dwójkę dzieci. Nie było różowo.
- To zmieni się w najbliższym czasie? Liczy pani na powrót klientów w takiej samej ilości jak przed epidemią?
– Myślę, że to musi potrwać. Na pewno nie szybciej niż za trzy, cztery miesiące, o ile wcześniej nas znowu nie zamkną.
- Uważa pani, że będzie kolejny lockdown?
– Wszyscy siadający na fryzjerskim fotelu nie mają wątpliwości, że tak będzie. Odbywa się tu istna giełda terminów. Niektórzy proszą o ścięcie bardzo krótko tłumacząc, że pewnie zaraz zakłady znowu zostaną zamknięte. Ale zdecydowana większość uważa, że stanie się to dopiero w październiku.
- O czym jeszcze rozmawia się u fryzjera?
– O wszystkim. Ludzie są bardzo spragnieni tych rozmów. Teraz jednak główny temat to majówka, koronawirus i polityka.