Nie spełnił się czarny scenariusz zakładający, że w połowie września - z racji koronawirusa - polska edukacja przejdzie w całości na nauczanie zdalne.
Pierwszą lubelską szkołą, której część uczniów przeszła na system zdalny, było II Liceum Ogólnokształcące im. Hetmana Jana Zamoyskiego. W poniedziałek, 7 września, poinformowała ona o zdalnej nauce w jednej klasie oraz jednej grupie uczniów. W minioną środę okazało się, że placówka musi przejść w całości na system zdalny.
– Będzie on prowadzony do 24 września – informuje Jolanta Misiak, rzecznik prasowa Lubelskiego Kuratora Oświaty. – Nauczanie hybrydowe prowadzone jest w 17 szkołach w całym województwie lubelskim.
To nie wiele, ale wśród części rodziców napięcie rośnie.
Różne przepisy, różne temperatury
– Irytuje mnie, że w każdej ze szkół istnieją różne regulaminy na czas epidemii. W niektórych podchodzi się do problemu zdroworozsądkowo, a w innych nakręca się piramidę strachu – mówi mama 13-latka z Lublina. – U mojego dziecka jest wietrzenie sal i obowiązkowa dezynfekcja oraz maseczki na korytarzach. Poza tym życie toczy się normalnie. Nie słyszę, żeby działo się coś odbiegającego od normy. Tymczasem w liceum, do którego uczęszcza córka mojej koleżanki, maseczki są wymagane niemal na wszystkich lekcjach. U nas rodzice mogą wejść do szkoły, a w podstawówce u innej koleżanki zabroniono tego już nawet rodzicom pierwszoklasistów. To absurd.
Różne jest też podejście do gorączki i kataru.
Wiadomo, że do szkoły można przyprowadzać wyłącznie zdrowe dzieci, ale i to pojęcie względne. W szkolnych regulaminach można znaleźć zapisy mówiące o tym, że na teren szkół nie będą wpuszczane dzieci z temperaturą wyższą niż 37 stopnie, a w innych: dopiero 38 stopni.
Z katarem tak. Lub nie
– Syn poszedł do szkoły z niewielkim katarem. Wieczorem zadzwoniła do mnie wychowawczyni z prośbą, żeby zostawić dziecko w domu, bo w tej chwili nawet z najmniejszymi objawami przeziębienia do szkoły chodzić nie można i nauczyciele się denerwują. Teoretycznie się z tym zgadzam, ale w praktyce oznacza to, że syn stracił cały tydzień nauki, bo katar mimo kropli nie mija. Lekarz, z którym konsultowałam się telefonicznie powiedział, że nie może wystawić zaświadczenia, że dziecko może uczęszczać do szkoły, bo przecież jest przeziębione – opowiada nam mama ósmoklasisty. – Pewnie nie irytowałoby mnie to tak bardzo, gdyby nie to, że w szkole mojego siostrzeńca dzieci z katarem normalnie mogą brać udział w zajęciach. Na zebraniu rodzice usłyszeli, że wręcz że katar to dobry znak, bo nie jest objawem koronawirusa.
Zwolnienie metodą na strach?
– W klasie mojego dziecka podobno wczoraj nie było aż 17 uczniów. Z tego, co słyszałem, to nie chodzi tu o jakąś infekcję dziesiątkującą dzieci tylko o to, że rodzice wolą ich zatrzymywać w domach bojąc się zakażenia covidem – słyszymy od taty piątoklasistki z Lublina. Podobne informacje przekazują też inni rozmówcy.
Dyrektorzy szkół takich rewelacji nie potwierdzają.
– Owszem: odnotowujemy pewną absencję, ale nie wynika to ze strachu rodziców przed posyłaniem dzieci do szkół – podkreśla Ewa Barszcz, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 16 w Lublinie. – Nigdy, a teraz szczególnie, nie można przyprowadzać do szkół dzieci chorych. Zaczyna się sezon infekcji i przeziębień stąd nieobecności, które odnotowujemy.
Wszystko wskazuje na to, że nie spełni się scenariusz rodziców dotyczący niemożności klasyfikacji często chorujących dzieci. Jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego wielu z nich przyznawało, że dotychczas ich dzieci chodziły na lekcje zakatarzone od września do marca. Bali się, że z tego powodu nie uda się zachować im 50 proc. frekwencji na lekcjach i dzieci będą musiały powtarzać klasę.
– Oczywiście sytuacje są różne, ale wyjątkowo uzasadnionych przypadkach jeśli dziecko wykazuje chęć pracy i są podstawy do wystawienia ocen, to nauczyciele będą działali racjonalnie – podkreśla Ewa Barszcz.
Dystans w szatni
– Przed rozpoczęciem roku szkolnego przyjęliśmy regulamin działania szkoły w czasie epidemii, a już po rozpoczęciu lekcji życie wprowadziło do niego zmiany – mówi Marek Krukowski, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 51 w Lublinie. – U nas obowiązkowa jest dezynfekcja rąk zarówno przy wejściu do szkoły, jak i przy wejściu do każdej klasy, czy na stołówkę. Dzieci muszą więc odkażać ręce kilka razy dziennie. Ponieważ każde dziecko ma różną wrażliwość skóry i może mieć alergie zdecydowaliśmy, że uczniowie mogą używać swoich własnych płynów i środków.
– Zostaliśmy poinformowani, że szkoła rozważa aby od października z uczniami nawet najstarszych nawet klas do szatni schodzili nauczyciele – mówi jedna z mam, której dziecko uczy się w podstawówce w centrum miasta. – Na razie, póki jest ciepło, wielu uczniów z szatni nawet nie korzysta. Kiedy przyjdzie chlapa będą musieli zmieniać obuwie. Ma to nadzorować nauczyciel, bo w szatniach w najlepszych kwitnie życie towarzyskie. Nie ma tam dystansu, a dzieci chętnie jeszcze przesiadują po lekcjach i omawiają różne sprawy.
Maseczka przy sprawdzaniu
Koronawirus pojawił się w tym tygodniu także w jednej z klas w Szkole Podstawowej nr 6 im. Romualda Traugutta w Lublinie. Na zdalne nauczanie przeszła cała klasa, ale jeden z nauczycieli trafił na kwarantannę.
Danuta Nowakowska-Bartłomiejczyk, dyrektorka placówki, podkreśla, że sytuacja w jej szkole dowodzi jak bardzo ważne jest by uczniowie proszący nauczyciela o to, by podszedł do nich i sprawdził coś w zeszycie lub książce zakładali na ten moment maseczki
– O to, czy takie praktyki były stosowane pytają pracownicy sanepidu podczas wywiadu – podkreśla pani dyrektor. – Jest to w czasie epidemii bardzo zasadne działanie i trzeba o tym przypominać.
A po lekcjach...
– Najbardziej denerwuje mnie kwestia wytycznych obowiązujących w szkołach i tego, że po wyjściu one zupełnie znikają. Nikt nie przestrzega dystansów. Nastolatki buszują po galeriach handlowych, spotykają się na boiskach, jeżdżą autobusami, spotykają się w domach – wylicza mama dwójki przedszkolaków i licealistki. – To wszystko wygląda tak, że koronawirus jest groźny w szkołach, a zagrożenie znika po lekcjach.
To nie do końca prawda, bo – jak podkreśla kurator Teresa Misiuk – żadne ze stwierdzonych dotychczas zachorowań uczniów nie pochodzi z ogniska szkolnego.
– Dlatego apelujemy zarówno do nauczycieli, rodziców jak i uczniów o to, by przestrzegali reżimu sanitarnego nie tylko w szkołach, ale w każdym miejscu – mówi, a w liście do dyrektorów, nauczycieli i wychowawców szkół województwa lubelskiego dodaje: – W tych nielicznych przypadkach, gdzie zajęcia zostały zawieszone, w związku ze stwierdzeniem zakażeń wśród uczniów, bądź nauczycieli, źródłem narażenia były kontakty pozaszkolne. Dlatego apeluję do Państwa, ale także do uczniów i rodziców, przestrzegajmy reżimu sanitarnego nie tylko w szkołach, ale w każdym miejscu. Dbajmy o siebie. Bardzo proszę Państwa Dyrektorów o wzmożenie działań informacyjnych, skierowanych do uczniów na temat organizacji czasu wolnego, w tym spotkań towarzyskich oraz konieczności przestrzegania zasad reżimu sanitarnego.
Powodem zachorowań bardzo często są spotkania towarzyskie.
– Mamy informację, że do zakażenia naszego ucznia doszło podczas imprezy z okazji 18. urodzin, w której chłopiec brał udział pod koniec sierpnia – przyznaje Elżbieta Nawrot, dyrektor Liceum Ogólnokształcącego im. Kazimierza Wielkiego w Lublinie. – Dlatego zwracamy się z apelem by w czasie koronawirusa uczniowie dbali o siebie. To na pewno dla nich trudne, ale z organizacją urodzin powinni wstrzymać się do czasu, gdy sytuacja epidemiologiczna na to pozwoli – podkreśla dyrektor Nawrot.
„Fałszywa epidemia”
Dyrektorzy szkół zauważają, że rodzice – podobnie jak większość społeczeństwa – podzielona jest na osoby, które koronawirusa się boją i tych, którzy w epidemię nie wierzą.
– Zdecydowana większość rodziców rozumie i akceptuje działania, które wdrożyliśmy w związku z epidemią – podkreśla Marek Krukowski, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 51 w Lublinie. – Są jednak też skrajne głosy. Część rodziców uważa, że podobnie jak całe społeczeństwo jestem opętany, bo pandemia jest fałszywa.
Ci rodzice podsuwają dyrektorowi materiały edukacyjne.
Na jego biurku w ten sposób pojawiła się między innymi książka „Fałszywa pandemia” oraz artykuły prasowe „Druga fala histerii” i „Fałszywa pandemia. Szokująca teza”. Jedną z tych rzeczy przekazał nauczyciel.
– Pojawiają się też głosy, że moje działania są pozorowane i nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia epidemiologicznego, które jest. Takie skrajności w naszym społeczeństwie są i są też wśród rodziców – uważa Marek Krukowski i przyznaje, że w kierowanej przez niego szkole była niedawno kontrola sanepidu. Wszystko dlatego, że jeden z rodziców uznał, że, pomieszczenia w których odbywa się dezynfekcja są nie wietrzone, a płyn dezynfekujący nie ma atestu, co zagraża życiu i zdrowiu dziecka. Sam tego nie sprawdził, bo do szkoły wejść nie mógł. Nie spytał też o zasady dyrektora. Sięgnął za to po słuchawkę.
Szkolne izolatki
Także do szkół na Lubelszczyzny trafiają podpisane przez rodziców oświadczenia, w których ci nie wyrażają zgody na otoczenie ucznia opieką pielęgniarską, mierzenia mu temperatury czy „zamykania dziecka w izolatce”. W razie „problemów” proszą, by dzwonić na podany numer telefonu. Jeden z dyrektorów próbował – bezskutecznie.
Tym, co budzi wiele wątpliwości są właśnie szkolne izolatki. Zgodnie z zaleceniami w czasie epidemii koronawirusa w każdej szkole musiało powstać izolatorium. Może być nim na przykład klasa, pokój pielęgniarki, czy nawet wygrodzona parawanem część korytarza. Do izolatki trafiać mają dzieci z objawami, które sugerować mogą zakażenie koronawirusem. Uczniowie w nich przebywający znajdują się pod opieką wyznaczonej osoby.
– U nas izolatka została stworzona w pokoju wykorzystywanym dotychczas przez nauczycieli w-f. Wybór padł właśnie na nie, bo to jedyne pomieszczenie, przy którym jest łazienka – tłumaczy Tadeusz Szydłowski, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 10 w Lublinie. Od początku roku szkolnego w tej izolatce było już kilkoro dzieci. – Kiedy uczeń przechodzi do izolatki, powiadamiamy jego rodziców prosząc o niezwłoczne odebranie dziecka. Czekając na nich uczeń nie przebywa w pomieszczeniu sam. Jest też specjalnie wyznaczony pracownik, który ma w tym czasie na sobie rękawiczki, fartuch ochronny, maseczkę i przyłbicę.
Teoretycznie wszystko jest zgodnie z prawem, ale wątpliwości ma nawet Rzecznika Praw Obywatelskich.
– Ich utworzenie (a przede wszystkim korzystanie z nich) w placówkach oświatowych nie ma jasnych podstaw prawnych. (…) Trudno bowiem zaakceptować, aby podstawą takiej izolacji – którą można uznać za formę ograniczenia wolności – była nie ustawa ani nawet nie rozporządzenie, ale jedynie „wytyczne” – pisze Adam Bodnar w liście do Ministerstwa Edukacji Narodowej. Resort edukacji na pismo jeszcze nie odpowiedział.
Epidemia sobie, uczniowie sobie
Większość uczniów, których pytamy o to, czy boją się koronawirusa, przyznają że nie obawiają się o swoje zdrowie. Czy zachowują dystans?
– W szkole tak, a potem na boisku to już nie – przyznaje Marcin, ze Szkoły Podstawowej nr 43 w Lublinie. – Nie zawsze to się da zrobić.
– Jaki dystans? Na korytarzach w szkole się nie da, bo chodzi dużo ludzi – uważa pełnoletni uczeń Państwowych Szkół Budownictwa i Geodezji w Lublinie. – Ale maseczkę zakładam zawsze. Nie wierzę, że jest ona w stanie zabezpieczyć mnie czy kogoś, ale robię to żeby nikt się nie czepiał. Kiedyś w sklepie zapomniałem założyć i była spina z ochroniarzem.
– Jakby było mniej zachorowań, to chętniej bym szedł do szkoły, a tak się boję, że przyniosę koronawirusa do domu – przyznaje Bartek, uczeń Szkoły Podstawowej im. Bohaterów 7. Kołobrzeskiego Pułku Piechoty.