Ze względu na aktualną sytuację epidemiologiczną zagrażającą zdrowiu uczniów... – w ten sposób zaczyna się komunikat, który otrzymuje coraz więcej rodziców. Potem pojawia się informacja, jak długo będą trwały zdalne zajęcia.
W to, że gdy uczniowie zasiądą w szkolnych ławkach, pojawią się zakażenia koronawirusem nikt nie wątpił. Mimo zachowywania wszystkich środków ostrożności nowych zakażeń nie udawało się powstrzymać.
Gdy test potwierdza zakażenie ucznia lub pracownika szkoły dyrektor placówki kontaktuje się z sanepidem i wydaje decyzję dotyczącą przeniesienia zajęć ze szkół do internetu.
Sprawdzanie i system
– Wykrycie każdego nowego przypadku zakażenia to kilka-kilkanaście godzin pracy wielu osób. Gdy dostaję sygnał o tym, że ktoś odebrał pozytywny wynik testu, muszę najpierw podpytać, kiedy miał pierwsze objawy i kiedy był ostatni raz w szkole – opowiada Marek Krukowski, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 51 w Lublinie. – Potem muszę skontaktować się z sanepidem, co samo w sobie bywa już czasochłonne. Dopiero tam wskazują mi od jakiego dnia mam sprawdzać, z kim kontaktował się chory. Zwykle są to 3 ostatnie dni przed wystąpieniem objawów.
Zaczyna się wertowanie list obecności w dziennikach elektronicznych i sprawdzenie kiedy uczniowie mieli kontakt z chorym.
– Potem zebrane dane trzeba jeszcze wprowadzić do systemu gov.pl i znów skontaktować się z sanepidem, z organem prowadzącym szkołę i z kuratorium. To wszystko oznacza wiele godzin pracy całego zespołu – mówi Marek Krukowski.
Całość czy część
Dyrektorzy muszą też podejmować trudne decyzje dotyczące tego, ile klas powinni odesłać na zdalne nauczanie. Zakażenie dotyka bowiem kolejne klasy.
Najpierw w domach pozostają jedna-dwie grupy, a po kilku dniach dołączają do nich kolejne. Dlatego niektóre placówki w całości przechodzą na zdalne nauczanie.
Taką decyzję podjęto między innymi w Szkole Podstawowej nr 38 im. Henryka Sienkiewicza w Lublinie.
– To była bardzo trudna decyzja, ale konieczna, żeby przerwać ciąg zakażeń. Nie mieliśmy innego wyjścia. Chorowało coraz więcej dzieci i na zdalne nauczanie wysyłaliśmy coraz więcej klas. Potem w domu musiało pozostać także coraz więcej nauczycieli. Było bardzo dużo zastępstw – przyznaje dyrektor Mirosław Wójcik.
Nauka nie szła normalnym trybem, bo brak nauczycieli był tak duży, że nieobecności jednego pedagoga nie udawało się zastępować zwiększoną aktywnością nauczyciela uczącego tego samego przedmiotu. O zdalnym nauczaniu zdecydowano ostatecznie po tym, jak chorować zaczął personel sprzątający.
W szkole zwyczajnie nie miał kto sprzątać, a dezynfekcja jest przecież w okresie pandemii najważniejsza.
Statystyka
30 września w województwie lubelskim zdalnie lub stacjonarnie pracowało 90 szkół, burs i przedszkoli.
Liczba zmienia się praktycznie każdego dnia. 12 października takich placówek było 143. 20 października – 277, a 3 listopada – 382.
W środę było ich już 468 z czego 22 placówki pracowały wyłącznie zdalnie. Wśród tych ostatnich znajdowały się m.in. Publiczna Szkoła Podstawowa im. Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej w Dołhobyczowie (pow. hrubieszowski), XXI Liceum Ogólnokształcące im. św. Stanisława Kostki w Lublinie, Publiczna Szkoła Podstawowa w Radawczyku (pow. lubelski) oraz Technikum nr 2 w Krasnymstawie.
– Sytuacja jest trudna do ogarnięcia – mówi mama trójki dzieci w wieku szkolnym z Lublina. W ciągu ostatnich dwóch tygodni wszystkie zaliczyły epizod zdalnej nauki. – Przy jednym dziecku to prawdopodobnie jest mniejszy kłopot, ale dla mnie to ogromne wyzwanie logistyczne. Jedno w domu, dwie sztuki trzeba wozić do szkół. Potem na odwrót. W między czasie dopilnować z najmłodszymi tego zdalnego nauczania. Nie jest lekko.
– Lepszym rozwiązaniem byłoby zamknięcie wszystkich szkół? – pytam.
– Zdecydowanie nie. Dzieci potrzebują stacjonarnej nauki żeby motywować się do nauki i żeby utrzymywać kontakt z rówieśnikami – uważa nasza rozmówczyni. – Owszem, dla rodzica, taki system, w którym z dnia na dzień dowiadujemy się, że przechodzimy na zdalne, albo że trzeba biec do szkoły i odbierać dziecko bo był kontakt z chorym i właśnie zaczyna się kwarantanna jest bardzo uciążliwy. Mam jednak nadzieję, że mimo tych utrudnień będzie trwać jak najdłużej. To znacznie lepsze rozwiązanie niż uwiązywanie dzieci w domu przed komputerem na kilka kolejnych miesięcy.
Siedzenie i szczepienie
Podobne opinie wygłaszają wszyscy nasi rozmówcy: zarówno nauczyciele i rodzice jak i uczniowie.
– We wrześniu poszedłem do nowej szkoły. Mam nowych kolegów. Wolę się z nimi spotykać na przerwach niż widywać przez komputer. W starej szkole tak tego nie odbierałem, ale teraz to dla mnie taka dziwna sytuacja. Czuję się jakoś skrępowany nie tylko jak mam coś powiedzieć, ale w ogóle, że mnie widać. Może to dziwne, ale tak mam – mówi uczeń V Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Skłodowskiej-Curie w Lublinie.
– Mam nie tylko zdalne nauczanie ale i kwarantannę – słyszymy od ucznia Szkoły Podstawowej nr 45 w Lublinie. – Wcale mi się to nie podoba. Zdalne jeszcze by przeszło, jakbym mógł po lekcjach wychodzić z domu i spotykać się z kolegami a tak jest bardzo kiepsko. Dlatego postanowiliśmy z rodzicami, że jak się to teraz skończy to się zaszczepię przeciwko koronawirusowi. Przynajmniej następnym razem nie będę musiał siedzieć w domu.
– A u ciebie w klasie są zaszczepieni koledzy? – dopytuję.
– Z tego co wiem, to chyba nie. Ale teraz jak tak musimy siedzieć, to chyba wielu osobom zbrzydnie i jednak pogadają z rodzicami żeby się zaszczepić i mieć z głowy.