Rozmowa ze Stefanem Skielnikiem, prezesem Delaware Federation of Polish Americans, który chciałby doprowadzić do współpracy woj. lubelskiego ze "stanem numer jeden” w USA.
Skąd nazwa stanu?
– Jak to w historii Ameryki, albo od nazwiska postaci zasłużonej dla odkrycia, albo od nazwy geograficznej w Anglii. U nas akurat chodziło o Thomasa Westa, lorda De La Warr. Potem nazwę uproszczono i nazwaną nią rzekę wpadającą tu do morza oraz lud indiański zamieszkujący okoliczne tereny.
Nie jest to stan duży, ale...
– Delaware liczy tyle mieszkańców, co na przykład Cypr czy Czarnogóra, czyli około 800 tysięcy. Położony jest w połowie drogi pomiędzy Nowym Jorkiem a Waszyngtonem oraz o pół godziny od Filadelfii. Głównymi miastami są: Wilmington, Dover (stolica stanu), New Castle i Newark z siedzibą prawie stutysięcznego uniwersytetu.
Co jest wizytówką stanu?
– Przede wszystkim różnorodny przemysł chemiczny związany z rodziną Du Pontów, której protoplasta produkował proch dla armii Waszyngtona walczącej o niepodległość z Anglikami. Po drugie – rolnictwo i przemysł spożywczy (w tym hodowla drobiu, fasoli, soi i szparagów oraz kukurydzy). Po trzecie – świetna edukacja od podstawówki do uniwersytetów. Po trzecie – żegluga i porty. Po czwarte – wspaniałe plaże i rekreacja.
Z tego stanu wywodzi się także wiceprezydent Joe Biden. Przez wiele lat pański sąsiad z Greenville...
– Delaware jest stanem tradycyjnie demokratycznym. Joe Biden to jego legenda. Długoletni senator, a od pięciu lat wiceprezydent USA. Jak wszyscy w Delaware wierzą, następny demokratyczny kandydat na prezydenta po zakończeniu kadencji Baracka Obamy. Istotnie, mieszkaliśmy niedaleko siebie w miejscowości Greenville.
– Kiedy było już "zielone światło” na NATO dla Polski od prezydenta Billa Clintona, sprawa musiała zostać przegłosowana w Senacie. Żaden ze stanów się specjalnie nie spieszył z poparciem i raczej oglądał jeden na drugi. Było bardzo ważne, aby po-zyskać z któregoś obu senatorów zasiadających na Kapitalu. Takim "First State” okazał się Delaware. Dzięki naszemu polskiemu lobbingowi u senatorów Rotha i Bidena. Poparcie Delaware było bardzo ważne psychologicznie. Potem już jakoś poszło...
Czy uważa Pan, że taki stan, jak Delaware byłby zainteresowany partnerstwem z woj. lubelskim?
– Do tanga trzeba dwojga. Jeżeli Lubelskie wyrazi intencję rozpoczęcia na ten temat rozmów, chętnie w tym pomogę. Przez ponad 65 lat w Delaware stałem się dość rozpoznawalny i nie mam kłopotu, aby rozmawiać z naszymi legislatorami czy władzą wykonawczą. Dochodząc 88 roku życia chciałbym jeszcze coś zrobić, co pozostanie na dłużej. Intencja zainteresowania powinna jednak wyjść z Lublina.
Czy ktoś o tym w Lublinie wie?
– Owszem. Odbyła się rozmowa z marszałkiem województwa panem Krzysztofem Hetmanem. Z tego, co wiem, wykazał za-interesowanie projektem. By iść do przodu napisałem właśnie list do pana marszałka. Nie chcę ujawniać treści, nim nie otrzy-mam odpowiedzi. Wydaje się jednak, że można by zacząć od wizyty w Delaware lubelskiej delegacji, która mogłaby podjąć rozmowy sondażowo-zapoznawcze. Oczywiście o ile w ogóle to województwo lubelskie interesuje.
Rozmawiał: Patryk Małecki, Dover, Delaware