Na pokładzie Boeinga 767 pilotowanego przez kapitana Tadeusza Wronę znajdował się także duchowny. Ojciec Piotr Chyła, wikariusz prowincjała polskich redemptorystów.
Jak dowiadujemy się od o. Waldemara Latkowskiego, proboszcza parafii w Perth Amboy, o. Chyła przebywał w niej z wizytą.
Na nocny lot z lotniska Liberty w Newark został odwieziony właśnie przez proboszcza. Tam się pożegnali, życząc sobie rychłego ponownego spotkania. Krótko przed startem dzwonił z pokładu samolotu.
Kiedy o. Waldemar dowiedział się o tym, że samolot krąży nad Warszawą i będzie lądował bez podwozia, nie mógł uwierzyć. Modlił się za szczęśliwy finał.
Gdy maszyna już była na ziemi, dodzwonił się na telefon komórkowy ojca Piotra. Usłyszał, że tego co przez dwie godzin przeżyli pasażerowie nie można opisać słowami. "To były godziny wieczności...” – powiedział duchowny. Cały czas modlił się, a potem dziękował Bogu za ocalenie.
Redemptorysta chwalił nie tylko perfekcję pilotów, ale także działania całej załogi na pokładzie. Sprostali sytuacji także pasażerowie. Nie było paniki, wszyscy zachowywali się racjonalnie i odpowiedzialnie. Nawet dzieci, których wiele odbywało podróż z rodzicami.
- To był cud – mówi Janina K., rodem z Białegostoku, który co niedzielę podobnie jak 600 innych rodaków, przychodzi na mszę niedzielną do Św. Szczepana. - Ojciec Piotr jest u nas dobrze wspominany i pamiętany. Może ktoś się z tego śmiać, ale ja widzę w tym rękę Opatrzności. On [o. Chyła – przyp. red.] jest bardzo blisko Radia Maryja i to pewnie dzięki niej wszyscy zostali ocaleni...
Życie przynosi co raz to nowe historie pasażerów Boeinga...