Lubartów. Kundelek Tofik przez kilka dni ogrzewał swym ciałem staruszkę, która zaginęła w lesie.
80-letnia kobieta z podlubartowskiego Meszna mieszka samotnie w domu przy lesie. Zaginęła w czwartek wieczorem.
- Wyszła około godz. 22 do sąsiadki, a wracając pomyliła drogi - mówi Bogusław Wójtowicz, zięć zaginionej.
W piątek rano córka staruszki odkryła, że matki nie ma w domu. Ruszyły poszukiwania. Codziennie kilkadziesiąt osób - policjanci, strażacy, sąsiedzi i członkowie rodziny - przeczesywali okolicę. Utykająca kobieta nie mogła odejść daleko. Wokół są jednak lasy i mnóstwo krzewów, w których łatwo się zgubić. Co gorsza, temperatura w nocy spadała już do kilku stopni i nadzieja na odnalezienie staruszki przy życiu malała z każdą godziną.
Dziś policjanci ściągnęli śmigłowiec z Komendy Głównej. Około godz. 11 z pokładu maszyny zauważyli kobietę leżącą wśród gęstych zarośli, około trzech kilometrów od domu. Chwilę potem byli już przy niej. Żyła.
- Już z góry funkcjonariusze zobaczyli, że z kobietą jest pies i ogrzewa ją własnym ciałem - mówi Artur Marczuk z lubartowskiej policji. - Kundelek nie opuścił zaginionej do samego końca akcji.
Staruszka przeżyła też dlatego, że leżała na torfowej ziemi, która nie wychładza się tak szybko. Od wiatru osłaniały ją gęste zarośla.
Śmigłowiec zabrał kobietę do szpitala. - Trafiła do nas bardzo osłabiona i wyziębiona - poinformował nas wczoraj Łukasz Wiśniowski, lekarz ze szpitala w Lubartowie. - Było bardzo zimno i gdyby nie pies, który ogrzewał jej ciało, mogła umrzeć.
- Kiedy w szpitalu się ocknęła, od razu zapytała o psa - mówi pani Regina, córka 80-latki.