Maluch urodzony w Lublinie niedługo cieszył się nową rodziną. Będzie deportowany do białoruskiego domu dziecka.
- Konsulat Białorusi oficjalnie nakazał nam wydanie ich obywatela. Nie mamy wyjścia, takie są przepisy. Trafi tam do domu dziecka. - rozpacza Maja Kaczykowska z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gdyni. - Białorusini mówią, że to dla nich priorytetowa sprawa.
Jaś urodził się w kwietniu 2007 roku. Cierpi na nieuleczalną chorobę genetyczną - mukowiscydozę. Matka Białorusinka zostawiła go tuż po narodzinach i zrzekła się praw rodzicielskich. Jaś przez pół roku przebywał w szpitalu w Poniatowej, bo żaden inny nie chciał go przyjąć. Co kilka godzin musi mieć inhalację i odciągany śluz, przyjmuje leki.
Pod koniec października Jasio trafił do pani Oli z Gdyni, która stała się dla niego rodziną zastępczą.
- Dom dziecka to dla Jasia fatalne rozwiązanie. Nawet w najlepszym nie będzie miał takiej opieki, jak w jakiejkolwiek rodzinie. Nie służy mu przebywanie w dużych skupiskach ludzi. Każda infekcja może być dla niego zabójcza - ostrzega Paweł Wójtowicz, prezes krakowskiej Fundacji Pomocy Rodzinom i Chorym na Mukowiscydozę "MATIO”. Dodaje, że prawdopodobnie leki na tę chorobę nie są refundowane na Białorusi, jak ma to miejsce w Polsce.
- Jaś miał u nas konto i chcemy przed deportacją przekazać te pieniądze na leki i inhalator. Później już nie możemy pomagać, bo będzie za granicą - ubolewa prezes Wójtowicz. - Gdyby tuż po narodzinach biologiczna matka nie wpisała w rubryce obywatelstwo "białoruskie”, w ogóle nie byłoby sprawy. Byłby Polakiem.
Andrzej Frołkow, wicekonsul Białorusi w Gdańsku, nie chciał z nami rozmawiać. - Po co się pani tym interesuje? - spytał zirytowany i rzucił słuchawką.
Sprawie deportacji Jasia przyjrzy się MSZ. - Zbadamy, jak to wygląda i co można zrobić dla dziecka - obiecuje Aleksander Warwarski z Departamentu Polityki Wschodniej MSZ.