Pół roku zajęło urzędnikom starostwa zrozumienie, że powstający budynek dosłownie "zamuruje” wejście sąsiadom.
– Został tak zaprojektowany, że blokuje nam jedyne wejście na piętro naszego budynku. Do tej pory prowadziła do niego brama, ale teraz została zlikwidowana. Teraz jest tak wąsko, że wniesienie łóżka czy stołu będzie niemożliwe – mówi Ryszard Walczak, ojciec właściciela sąsiedniego budynku.
Pozwolenie na budowę nowego budynku zostało wydane w czerwcu. Od tego czasu trwała wymiana pism między Walczakami, a urzędnikami starosty i nadzoru budowlanego. Ostatecznie w listopadzie starostwo uchyliło swoją wcześniejszą decyzję. Przyznało, że wybudowanie budynku uniemożliwi dojście do pomieszczeń na sąsiedniej posesji. "Ujawniono nowe okoliczności (…) nie znane organowi” – czytamy w uzasadnieniu.
– Ale dlaczego w ogóle urzędnicy zatwierdzili taki wniosek? – dopytuje Walczak. – Nadzór budowlany podczas kontroli też nie widział co się dzieje?
Urzędnicy nie mają sobie nic do zarzucenia. – Pan Walczak został powiadomiony o wniosku o pozwolenie na budowę i miał siedem dni żeby się z nim zapoznać. Nie zrobił tego. Skoro nie było zastrzeżeń, to daliśmy pozwolenie na budowę. Całe postępowanie prowadzimy zgodnie z prawem budowlanym i kodeksem postępowania administracyjnego – zapewnia Lidia Koper, naczelnik Wydziału Architektoniczno-Budowlanego w lubelskim starostwie.
– Możemy działać wtedy, kiedy łamane jest prawo. Gdy pozwolenie na budowę zostaje wydane, my nie badamy jego prawidłowości – tłumaczy Jerzy Kamiński, Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego w Lublinie. I dodaje, że jeśli Walczakowie uważają, że ich budynek został uszkodzony, to mogą dochodzić swoich praw w sądzie.
Budowa została wstrzymana. Ewentualne odwołanie od ostatniej decyzji starostwa rozpatrzy wojewoda.